Recenzja

20-08-2010-23:05:14

Autolux - "Transit Transit"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kto lubi ostry, gitarowy huk, ale ma też słabość do kruchych kompozycji powinien sięgnąć po najnowsze dzieło kalifornijskiej grupy Autolux.

Na pochodzący z Los Angeles zespół zwróciłam uwagę z prostego powodu. Zachwycił się nim Trent Reznor. Co prawda nie zawsze podzielam gust lidera Nine Inch Nails, ale tym razem, podobnie jak on, byłam pod wrażeniem. Debiutancki album skrywał gitarową nawałnicę przypominającą skrzyżowanie My Bloody Valentine i Sonic Youth. Dodatkowo owe mocne, hipnotyczne dźwięki przeplatane były delikatnym wokalem i ładnymi liniami melodycznymi.

Na drugie dzieło Amerykanie kazali czekać 6 lat. Reznor, a także jego żona, Mariqueen Maandig, ponownie byli urzeczeni i nie ma się co dziwić. W tym czasie Autolux niewątpliwie rozwinął się, nie zapominając jednak o kluczowych cechach swej muzyki. Na "Transit Transit" ponownie mamy zatem buczące, przesterowane zagrywki i metalicznie dźwięczące gitary. Całość jest niemniej zdecydowanie mniej surowa (za wyjątkiem numeru "Census"). Utwory nabrały swoistej miękkości, poniekąd złagodniały, czasem zrobiły się nawet senne. Brzmieniowo materiał jest też zdecydowanie bardziej zróżnicowany od "Future Perfect". Obok introwertycznych, mrocznych momentów, czekają nas pełne przestrzeni, niemal zwiewne fragmenty, a słodkie wokale zderzane są z szorstką ścianą zgiełku. Pojawia się iście skandynawska elektronika, psychodelia rodem z wczesnego Pink Floyd ("Supertoys"), senne klimaty à la Mercury Rev (cudowne fortepianowo-smyczkowe "Spots") i oczywiście zimny industrial. Przede wszystkim jednak więcej tu nagrań, o których można po prostu powiedzieć "piękne".

"Transit Transit" to bogate, dojrzałe dzieło. Pełne nietuzinkowych rozwiązań, mile zaskakujące, odważne. Miejmy nadzieję, że na kolejne nie każą nam czekać tak długo.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: autolux