Recenzja

19-02-2011-20:25:41

Marianne Faithfull - "Horses And High Heels"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiczowata okładka, piękna muzyka. Tym razem nie tylko cudza. Była muza Micka Jaggera nie zdradza choćby najmniejszych oznak twórczego kryzysu.

Marianne robi to, co w jej przypadku doskonale sprawdza się od lat - miesza stare z nowym. Z powodzeniem przerabia stosunkowo nową kompozycję The Gutter Twins, jak i piosenki z czasów swojej młodości. W odróżnieniu od krążka "Easy Come Easy Go", artystka nie posiłkowała się wyłącznie cudzą twórczością. Jest współautorką czterech piosenek z albumu, z których kołysząca i podniosła tytułowa jest bardzo udana. Podobnie radosna "Eternity".

Niski, poddany przez lata alkoholowo-nikotynowym torturom głos Marianne wkomponowuje się w klasycznego rocka, jakby ukradzionego z któreś z płyt Stonesów z początku lat 70. Faithfull część nagrań dokonała w Nowym Orleanie. Zapewne stąd obecność gorącego amerykańskiego bluesa z buczącą harmonijką, który idealnie do artystki pasuje. Podobnie melancholijnie majestatyczne piosenki à la "The Old House" z przesterowaną gitarą Lou Reeda grającą solo. Pobrzmiewają też na płycie echa soulu i gospel.

Arcydziełem jest cover "Past Present Future", piosenki przed laty nagranej przez żeńską grupę Shangri-Las. Z przekonująco, melodramatycznie deklamowanym przez Marianne tekstem i pięknie zdobiącym utwór fortepianem, grającym wariację na "Sonatę księżycową". Niewiele mniej piękna jest w - także silnie fortepianowej - balladzie "Goin' Back", śpiewanej w czasach młodości Faithfull przez Dusty Springfield.

Całość wspaniale oprawił brzmieniowo wypróbowany współpracownik artystki, Hal Willner. Nie ma na płycie kiczowatej baśniowości, jak na okładce. Jest trzynaście cudownych, szczerych piosenek zaśpiewanych przez wyjątkową artystkę, której upływ lat nie robi żadnej krzywdy.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!