Recenzja
Funeral For A Friend - "Welcome Home Armageddon"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Piłujące gitary, solidne, ekspresyjne darcie mordy i czasem jakiś łagodny zaśpiew. Niby wszystko po staremu, podręcznikowo, a jednak nie. Gdzieś pod typowym Funeral For A Friend, skrywa się zaskakująca dla Walijczyków różnorodność i melodie.
Tak, proszę państwa, melodie. Silne, porywające, wiedzione ładnie prowadzonym wokalem (tak, ładnie). Zespół nie boi się popowych zagrywek i bardzo dobrze. Piosenkowe konstrukcje przykrywa najczęściej grubą warstwą gitarowego zgiełku. Panowie nie stronią jednak od amerykańsko-punkowych, bardzo pozytywnych patentów ("Sixteen", numer tytułowy). Zza oceanu, szczególnie z południowych stanów, zaczerpnęli ponadto odrobinę grząskiego groove'u. Nie są to może bagienne pomruki, ale w takim "Aftertaste" gitara wspaniale burczy w dolnych rejestrach. Oczywiście nadal mamy też klasyczne, heavymetalowe zacięcie oparte na karuzelowych rytmach ("Spinning Over the Island") oraz niemałą dawkę rockowego dramatyzmu i nieco postmetalowej poetyki. Płeć piękną na pewno ucieszą natomiast balladowo-rozkrzyczane "Owls (Are Watching) i balladowo-rozśpiewane "Medicated".
Pozornie może wydać się tego za dużo jak na jedną płytę, brytyjska formacja zdołała jednak zebrać wszystko w spójny, agresywny materiał. Materiał, z którego bije energia i testosteron. Co tu dużo gadać. To kawał świetnie brzmiącej, chwytliwej, wysokooktanowej muzyki.
Jeśli ktoś poszukuje soundtracku do wiosennego joggingu czy ostrzejszej jazdy na rowerze "Welcome Home Armageddon" nada się idealnie.