Recenzja

02-02-2012-12:29:05

Def Leppard - "Mirrorball: Live And More"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Może Def Leppard nie rzuca świata na kolana, jak na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, ale ma taki arsenał megahitów i fenomenalne umiejętności w prezentowaniu ich na scenie, że wciąż jest w stanie zachwycać na koncertach. I cudownie bawić publiczność.

Układanie setlisty na tournée Def Leppard to niełatwe zadanie. Kapela z Sheffield (będę się upierał, że metal grająca przez parę lat kariery, potem słodkiego rocka z mocniejszymi akcentami gitar) mogłaby stać na scenie pięć godzin i prezentować non stop piosenki, przy których publika szalałaby na maksa. Zwłaszcza żeńska, zakochana w pięknych, rzewnych balladach angielskiej formacji.

Kwintet tworząc setlistę na trasę promującą wydany w 2008 roku krążek "Songs From The Sparkle Lounge" nie poszedł do końca na łatwiznę. Nie mogło zabraknąć szlagierów z "Love Bites" i "Hysterią" na czele, a także bardziej "męskich" przebojowych kawałków, z "wiosłem" pokazującym drapieżną twarz kapeli (np. "Foolin'", "Photograph"). Znalazło się też miejsce na parę dobrych kawałków z "Songs From The Sparkle Lounge" oraz coverów, z "Action" Sweet na czele. Def Leppard postanowili też zaskoczyć i w zestawie znalazła się choćby stara, napisana przez niezapomnianego Steve'a Clarka piosenka "Switch 625" z "High 'n' Dry". "Two Steps Behind" zabrzmiało natomiast w pięknej, akustycznej wersji.

Brzmienie jest świetne, dynamika doskonała, a temperatura koncertu ani razu poważnie się nie oziębia. Pierwszy (!) oficjalny album live Def Leppard należy uznać za pomysł udany. Za podkreślenie, że choć czas w miejscu nie stoi, a muzycy nie zawsze dbali o zdrowie tak, jak dziś, potrafią stworzyć świetne widowisko ku uciesze widowni. Na bank znajdą się tacy, którzy będą kręcić nosem, że nie ma zacnych numerów z "On Through The Night" (przyznaję, z radością usłyszałbym "Rock Brigade"), brakuje "Have You Ever Needed Someone So Bad" albo "Stagefright". Ale to nie umniejsza wspaniałości płyty.

Def Leppard zebrali więcej niż 3/4 megahitów, a na koniec dodali fanom trzy nowe kawałki studyjne. Po jednym napisali Joe Elliott, Rick Savage i Phil Collen. "Undefeated" autorstwa pierwszego z nich to udany hardrockowy numer z amerykańskim posmakiem. "Kings Of The World" Ricka to materiał na hymn z wyraźnie słyszalnymi wpływami Queen. Także wokalnymi. Może też trochę Electric Light Orchestra. Trochę na modłę "Animal" / "Armageddon It" jest napisany przez Phila "It's All About Believin'", najmniej udany z trójki nowych kawałków, aczkolwiek nie schodzący poniżej poziomu więcej niż przyzwoitego.

"Mirrorball: Live And More" to dwie godziny doskonałej zabawy z fajną rockową muzyką. Kiedyś był to pop metal, metal dla dziewczynek. Dziś Def Leppard to klasowa, hardrockowa grupa. Zarówno w studiu, jak i na żywo. Chętnie zobaczyłbym ich na koncercie, grających zestaw z "Mirrorball: Live And More". To byłaby prawdziwa rockowa uczta.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!