Recenzja

29-07-2012-18:18:08

Of Monsters And Men - "My Head Is An Animal"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Coraz częściej Islandia jawi się nie jako kraj smutasów i artystów na skraju załamania nerwowego, ale jako miejsce, gdzie żyją radośni, pogodni muzycy.

Najpierw na opinię o islandzkiej scenie muzycznej, na którą często jednak patrzymy przez pryzmat Sigur Rós, z sukcesem wpłynęła formacja Hjaltalín, szczególnie krążkiem "Terminal". Teraz (teraz u nas, wiosną w USA i Europie) cegiełkę pod budowę nowej reputacji o graniu z wulkanicznej wyspy dorzuciła grupa Of Monsters And Men. Nie jest to może taka euforyczna eksplozja, jak momentami na albumie Hjaltalín, ale "My Head Is An Animal" to płyta wypełniona kolorowymi, ciepłymi, nastającymi pozytywnie dźwiękami. Muzyka natchniona orkiestrowym brzmieniem, wzniosłymi dęciakami, folkową lekkością.

Of Monsters And Men nie celują jednak wyłącznie w ekstatyczny przepych, w przyprawiający o zawroty głowy rozmach (choć nie można im tego odmówić na przykład w "Little Talks"). Lubią też jednak skromne, delikatne, wręcz eteryczne aranżacje i przerzucanie środka ciężkości na głosy ("Yellow Light"), a te są głównym atutem dzieła. Nanna Bryndís Hilmarsdóttir i Ragnar Þórhallsson nie posiadają wielkich, zniewalających wokali. Wręcz przeciwnie, śpiewają po prostu ładnie, ale jest urzekająca, zachwycająca harmonia między męskim i żeńskim pierwiastkiem ich głosów.

Islandczycy najbardziej lubią jednak melodie - zgrabne, chwytliwe, czasem bardziej energiczne ("King And Lionheart", wręcz z przytupem "Mountain Sound"), ale i spokojniejsze ("Love Love Love"). W efekcie "My Head Is An Animal" to album pełny naprawdę dobrych utworów, z pomysłem wyprodukowanych i pełnych uroku. Nic, tylko przyklasnąć.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!