Recenzja

26-02-2012-00:00:32

Sofa - "Hardkor i Disko"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Szok, rozczarowanie, złość, zainteresowanie, zafrapowanie, zachwyt. Tak mniej więcej rozwijał się mój stosunek do najnowszego dzieła zespołu Sofa.

Po pierwszym wysłuchaniu płyty byłam zła. Już po 20 sekundach dobiegły mnie bowiem elektroniczne dźwięki, które - jak się miało okazać - zdominowały całe "Hardkor i Disko". I nie mówimy o jakichś tam klawiszach w stylu Prince'a, które zespół już wcześniej prezentował, ale takie taneczne, czasem popowo-ejtisowe, czasem lekko agresywne kojarzące się z łagodniejszym Cool Kids of Death. Byłam zła, bo spodziewałam się ciepłego funku, soulu, hip-hopu, może nawet disco, tymczasem otrzymałam to samo, co grają wszyscy dookoła. Jak wiadomo jednak, la donna e mobile, więc po jakimś czasie złość mi przeszła i włączyłam album raz jeszcze. Za drugim - i każdym kolejny - podejściem usłyszałam, jak kapitalny i inny od wszystkiego dookoła jest nowy longplay Sofy.

Pomimo mnogości i bogactwa syntetyczno-elektronicznych brzmień (od eterycznych po dubstepowe), jest tu miejsce i na rasowe rapowanie ("Bloodshed"), fajną, funkującą pulsację (numer tytułowy), patenty ze współczesnego R&B ("Headlights") czy akustyczne dźwięki ("On nie mowi"). Bez obawy, nieco rasowego popu też się znajdzie ("Electro Insanity") i naprawdę sporo gitar. Utwory są ciekawe, różnorodne, często zaskakujące, czasem naprawdę odważne. Przede wszystkim to płyta szalenie błyskotliwa, inteligentna i zabawna. Nowoczesna, niepozbawiona finezji i na niebywale wysokim poziomie. Co też ważne i fajne, najwięcej zyskuje jako całość. Pojedyncze numery mogą się podobać, niektóre z miejsca wpadną w ucho (ciekawe, kiedy przestanę nucić refren "Chłopców"), ale dopiero zebrane razem w pełni ukazują talent formacji.

Z pozoru to kolejny wypełniony elektroniką album, ale jak wiadomo, pozory mylą.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: sofa