Recenzja

18-03-2012-08:09:52

VCMG - "Ssss"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kto spodziewał się radosnych piosenek a la Erasure czy romantycznej melancholii znanej z dokonań Depeche Mode będzie zawiedziony. Kto jednak ma ochotę przypomnieć sobie, skąd wzięło się techno, będzie usatysfakcjonowany.

W rockowym świecie częste są kooperacje znanych i cenionych muzyków, czego owocem poboczne projekty, a zarazem supergrupy. Poczynania takich artystycznych tworów mają dwojaki charakter. Raz jest to swoisty, radosny onanizm, gdzie twórcy najzwyczajniej dopieszczają swe umiejętności, uszczęśliwiając przede wszystkim siebie, udowadniając przy tym (głównie sobie), jak znakomici są w danej dziedzinie. W przełożeniu na muzykę nie liczy się komercyjny potencjał, o finezji czy brawurze nie wspominając, a efekt jest najczęściej ciężkostrawny. Drugie oblicze takich spotkań na szczycie przejawia się totalnym luzem. Nikt nie próbuje odkrywać na nowo Ameryki, nikt nie chce udowadniać, jak wspaniałym jest muzykiem. Liczy się dobra zabawa i absolutna swoboda, gdzie można się wyszaleć i nawet pozwolić sobie na figle z kiczem.

Ten przydługi wstęp służył temu, by powiedzieć, że płyta "Ssss" to taka hybryda obydwu wyżej wymienionych przypadków. Z jednej strony to swoiste szpanowanie syntezatorami, z drugiej nie sposób oprzeć się wrażeniu, że przy nagrywaniu tej płyty panowie mieli dużą frajdę.

Vince Clarke i Martin Gore, którzy - przypomnijmy, znają się z Depeche Mode - przygotowali instrumentalne, nasycone techno dzieło. Techno w dość klasycznym, czy wręcz oldschoolowym wcieleniu. Bez agresywnych wstawek, flirtów z rockiem, za to taneczne, momentami wręcz popowe. Nie sposób uciec od skojarzeń z Kraftwerkiem, nie sposób jednak też nie zauważyć imprezowego potencjału utworów. Pojawiają się fajne transowe momenty, nie brakuje pulsacji i jak zacząć dogłębnie analizować poszczególne nagrania, mają one naprawdę wiele odcieni. Jako całość album jest jednak przerażająco monotonny, a kolejne numery zlewają się w jeden gigantyczny loop czasem tylko przerwany mniej lub bardziej irytującym dźwiękiem, naturalnie wielokrotnie powtarzanym.

Jak przypadku w większości supergrup, tak i VCMG jest przede wszystkim ciekawostką. Ot, osobliwym, acz raczej fajnym dodatkiem do dotychczasowej dyskografii Clarke'a i Gore'a.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: vcmg