Recenzja

11-10-2012-18:50:51

Lupe Fiasco - "Food & Liquor II: The Great American Rap Album Pt. 1"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Część fanów Lupe Fiasco odwróciła się od artysty po zeszłorocznym, bardzo nieudanym albumie "Lasers". Raper chcąc powrócić do ich łask musiał więc naprawdę mocno się sprężyć.

Łatwo nie było, bo artysta wciąż jest w stanie otwartego konfliktu z wytwórnią, która na siłę próbuje zrobić z niego gwiazdę mainstreamu, podczas gdy on sam zdecydowanie lepiej czuje się w mniej hitowym, poważnym repertuarze. Nie dziwi więc, że "Food & Liquor II: The Great American Rap Album Pt. 1" było wielką niewiadomą.

Choć znaków zapytania nie brakowało, Lupe się obronił. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że udało mu się nagrać album wzorowo łączący ambitne treści z przebojową warstwą muzyczną, bez silenia się na specjalne kompromisy. Nie wiem, czy po prostu udało mu się przekonać wytwórnię, aby zaufała mu w pełni, zostawiła wolną rękę, ale wiele wskazuje, że tak właśnie się stało. Już singlowy przebój "Around My Way (Freedom Ain't Free)", wykorzystujący sample z hitu Pete Rocka i CL Smootha "They Reminisce Over You (T.R.O.Y.)", dobrze oddaje klimat płyty. Lupe nie cacka się z nikim, dowodząc, że jest wybitnym, błyskotliwym tekściarzem, którego obchodzą losy świata, który interesuje się polityką i ma coś do przekazania. Nie słucha się go łatwo, ponieważ nawarstwia rymy, bawi się dwuznacznością słów, traktuje słuchacza z szacunkiem. Zwraca uwagę na to, jak źle w hiphopowym światku traktuje się kobiety ("B*tch Bad"), w "Cold War" w przejmujący sposób opowiada o dramacie, jakim była dla niego śmierć przyjaciela. Nie zapomina jednak przy tym o czysto rapowych umiejętnościach, dzięki czemu dostajemy "Put Em Up". Raz jeszcze muszę nadmienić, że nie sposób z Polski w pełni docenić i zrozumieć "Food & Liquor II: The Great American Rap Album Pt. 1", bo za dużo tutaj wątków afrocentrycznych, za dużo ocen polityki czy też wydarzeń społecznych prezentowanych z amerykańskiego punktu widzenia. Pewnych granic nie sposób pokonać ot tak, ale co najważniejsze, w żadnym stopniu nie przeszkadza to cieszyć się płytą. Szczególnie, że tym razem Lupe nie poszedł (albo nie narzucono mu) w dyskotekowe, modne brzmienia. Poza kawałkiem "Heart Donor" oraz słabiutkim, śpiewanym przez niego samego refrenem w "Audubon Ballroom", trudno się do czegoś przyczepić. Znajdziemy piękne soulowe klimaty ("How Dare You"), hip-hop nasączony jazzowym instrumentarium ("Form Follows Function"), cieszy ucho "Unforgivable Youth". I chociaż nikt nie będzie miał wątpliwości, że muzyka jest tutaj na drugim planie, to trudno się tym jakkolwiek przejmować po fiasku, jakim od tej strony okazało się "Lasers".

Summa summarum, chyba trochę niespodziewanie, artysta z Chicago zaprezentował płytę, która będzie się liczyła we wszystkich hiphopowych podsumowaniach 2012 roku. Co więcej, ma wszelkie atuty, aby okupować wysokie pozycje. To się nazywa powrót z klasą!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!