Recenzja

29-10-2012-22:35:17

Neurosis - "Honor Found In Decay"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeżeli zapowiadana na za niedługo apokalipsa ma nadejść, dziesiąty krążek Neurosis jest dla niej idealnym, i kapitalnym jakościowo, soundtrackiem, który konsumuje słuchacza bez litości i w całości, od pierwszej do ostatniej sekundy.

Steve Albini plus Neurosis równa się piorunująca mieszanina. Wiemy to od ponad dekady i cieszyć się należy, że nic w tej materii się nie zmienia. Wspaniały muzyk i producent sprawił, że słuchając czujemy się niczym milczący widzowie spektaklu w klimacie mistyczno-niepokojącym. Zaklęci przez dźwięki, zaszyci w milczeniu na widowni, w mig zawłaszczeni przez muzyków, którzy stają się bezkompromisowymi dyrygentami naszych emocji.

Teraz truizm, Neurosis nie tworzy piosenek, które się nuci pod prysznicem. Amerykanie mają to coś, co każe pochłaniać i smakować ich sztukę w całości, kontemplując detale, wędrując przez krajobrazy, które tworzą. Wprowadzają w trans, miażdżą gigantycznymi riffami gitar, tu i ówdzie poprzecinanymi samplami, czasem zaczerpniętymi z noise'owej działki. Łagodność (zwykle w odcieniu strachu lub niepokoju) to albo zwiastun nadciągającej za chwilę nawałnicy, albo chwilowe wyciszenie po gitarowo-perkusyjnym spiętrzeniu.

W przypadku Neurosis dzielenie się refleksjami na temat poszczególnych piosenek nie ma większego sensu. Ich płyty to wyraziste emocje, niekoniecznie wyrażane przez potężne uderzenie. Muzycy umieją zahipnotyzować, wprowadzić odbiorcę w stan, w którym gardło ma ściśnięte i suche, także subtelnym fragmentem, jak dzieje się to chociażby w "At The Well". Choć można by podać za przykład każdy kawałek z "Honor Found In Decay". Da się wychwycić parę jaśniejszych promyczków na tej apokaliptycznie mrocznej symfonii do poetyckich tekstów. "My Heart For Deliverance" zawiera parę fragmentów w stylu rocka lat 70., z gustownie dodanym klawiszem. Tenże kawałek ma też piękny moment, w którym pojedyncze dźwięki klawiszy dzielą lekkie partie gitary, a na to nakłada się krótka narracja wycięta jakby z rozmowy telefonicznej. Ale podkreślam raz jeszcze, wyróżnianie konkretnych kompozycji nie ma sensu. Choć nie jest to koncepcyjna płyta (w każdym razie nic mi na ten temat nie wiadomo), właśnie jako takową odbierać ją należy. W całości, bez podziału na poszczególne utwory. Wtedy smakuje najlepiej.

Może Amerykanie nie wymyślili się na nowo, lecz w ciągu pięciu lat, które minęły od "Given To The Rising", wspaniale odświeżyli formułę i wydobyli esencję swojej muzyki. Muzyki przez bardzo duże "m".

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: neurosis