Recenzja

28-11-2013-21:29:04

Melvins - "Tres Cabrones"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Trzech sukinsynów, kolokwialnie cabrones, z Melvins, celebruje trzecią dekadę istnienia. Robi to wyjątkowo dobrze i w wyjątkowym składzie.

"Tres Cabrones", druga płyta zespołu w 2013 roku, to kontynuacja obchodów 30-lecia istnienia Melvins, których częścią był już album z coverami oraz trasa koncertowa. Krążek jest wyjątkowy z paru powodów, z których pierwszym jest udział w nagraniach Mike'a Dillarda, bębniarza, który po raz ostatni współpracował z kapelą Buzza Osborne'a… około trzech dziesięcioleci temu. Ale w kawałkach wcale tego nie słychać! Mike świetnie rozumie się z Buzzem oraz Dale'em Croverem, który z konieczności chwycił w studiu za bas. Bije z tego krążka atmosfera zrozumienia i dobrej zabawy ze stylistycznymi wspominkami.

Płyta to w zasadzie takie résumé Melvins. Napisane po latach CV, z wypunktowaniem wszystkich najważniejszych dokonań zespołu. Czyli, mamy wolne, zwaliste sabbathowo riffy z garażowym brudem i transowym zapętleniem (choćby "American Cow"), możemy cieszyć uszy przepuszczoną przez stonerowo-sludge'owy filtr wersją rocka o korzeniach w latach 70. (trochę zajeżdżający Led Zeppelin "City Dump") oraz odpłynąć w psychodelicznej mgiełce (np. "Psycho-Delic Haze", "I Told You I Was Crazy"). Melvins to także jajcarze z dystansem do siebie i najwyraźniej chcieli to podkreślić, skoro zamieścili interpretacje jajcarskich, odpustowych tradycyjnych numerów - "Tie My Pecker To A Tree", pijacki hymn "99 Bottles Of Beer" oraz marszowej śmiesznostki o dojeniu krów, "You're In The Army Now". To nie koniec "ciał obcych" na "Tres Cabrones", bo Buzz, Dale i Mike postanowili zaznaczyć, że inspirował ich przed laty melodyjny punk, zamieszczając covery The Lewd i The Pop-O-Pies. Udane. Brzmienie dobrano organiczne, silnie garażowe i nawiązujące do produkcji ze wspomnianych lat 70. Kawałki mają wyraźny smak bluesowo-stonerowy. Mniam!

Ciężkie riffy, charakterystycznie zawodząca gitara, fruwające od czasu do czasu klawisze, perkusyjne przeszkadzajki, narkotyczna psychodelia, specyficzny wokal Buzza - wszystko to już u Melvins było. Ale to nie zespół, od którego oczekujemy otwierania nowych drzwi. Raczej podawania tego samego dania, przyrządzonego w odpowiedniej jakości przez sprawdzonych kucharzy. To właśnie dostaliśmy. Smakuje tak jak powinno. Dobrze.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: melvins