Recenzja

06-02-2014-16:30:24

Behemoth - "The Satanist"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Tym, którzy obserwują medialny szum wokół nowego dzieła Behemotha, powiem, żeby nie dali się omamić, że to taka wielka płyta. Jest jeszcze większa.

Od razu przyznam, że nigdy nie byłem entuzjastą tak ekstremalnej odmiany metalu. Zawsze było mi bliżej do np. Pantery, niż bandów, które z rogatym są za pan brat. "Hejterzy" powiedzą pewnie teraz "dlaczego więc k**wa bierzesz się za Behemotha?". Bo "The Satanist" to krążek wielki, bez względu na etykiety. Wielowymiarowy, dostojny, zwarty i przekonujący od pierwszych dźwięków.

Zgodzę się z Nergalem, że na "The Satanist" mniej jest ścigania się (zarówno z konkurencją, jak i samym sobą), a więcej treści. Panowie doszli chyba do wniosku, że sztuczka nie zawsze polega na tym, aby prezentować wszystko, co się potrafi, a na tym, aby grać te nuty, które potrzeba.

"The Satanist" jest więc materiałem pełnym paradoksów. Bo z jednej strony jest zdecydowanie łatwiej przyswajalny i po prostu bardziej czytelny od "The Apostasy" czy "Evangelion". Z drugiej jednak nie oznacza to, że muzycy poszli na jakieś kompromisy, bo zapragnęli schlebiać masowym gustom. Gdyby Andrzej Gołota wychodził do walki z Mikiem Tysonem przy rozpędzonym, miażdżącym potęgą i brutalnością "Ora Pro Nobis Lucifer", to właśnie Amerykanin uciekłby z ringu i to zanim usłyszałby pierwszy gong. Numer dosłownie wgniata w fotel i jednocześnie - jest na tyle nośny, że przykleja się do nas i nie chce puścić.

Behemoth wciąż jest nieposkromioną bestią, tyle jednak, że jego muzyka nie jest tak skondensowana, więcej w niej jakby powietrza. Oczywiście, każdy numer naznaczony jest wyraźnie piętnem bandu, każdy jest jednak na swój sposób też nieobliczalny. W "In the Absence ov Light" obok tradycyjnego wyziewu, szaleńczych temp i blastów, mamy też fragment akustyczny, w którym pojawia się saksofon, jak i recytowany przez Nergala fragment "Ślubu" Gombrowicza. W piekielnie dobrym "Messe Noire", zamiast opętańczego sola otrzymujemy granie o iście tradycyjnie rockowym charakterze. Nie ma sensu rozwodzić się na temat czy coś takiego przystoi Behemothowi, a raczej, czy klei się to z całością. A klei, i to jak cholera.

Pod względem nastrojów, jest równie "pięknie". Nergal i spółka po raz kolejny udowadniają, że jak nikt potrafią czerpać garściami ze wszystkiego co zatopione w mroku. Prawdziwym majstersztykiem jest "Blow Your Trumpets Gabriel". Oparty na powolnym, transowym riffie numer wywołuje u słuchacza autentyczny lęk i niepokój, a obecne w tle dęciaki, chór i inne przeszkadzajki powodują, że patos miesza się tu ze stęchlizną.

Dzieje się tu dużo, wszystko ma jednak swoje uzasadnienie oraz miejsce w szeregu - bo jedno wynika tu z drugiego. Oczywiście, "The Satanist" to płyta wciąż trudna w odbiorze, wymagająca sporej atencji. Jedna z tych, której wielowątkowość będziemy rozgryzać miesiącami, za każdym razem odkrywając coś nowego. Kto wie, czy nie jest to najlepszy metalowy krążek ostatnich lat.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: behemoth