Recenzja

05-09-2014-12:59:07

Basemen Jaxx - "Junto"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dwugłowa hydra powróciła z wakacji na Madagaskarze, czy może raczej niebytu potwierdzając, że Basement Jaxx to dwóch liderów; stąd hiszpański tytuł wydawnictwa, oznaczający "razem". Niebyt wydaje się bardziej prawdopodobny, bo album mógłby ukazać się w 2005... tyle, że nie brzmiałby wtedy tak świetnie.

Kluczem do zrozumienia tej płyty jest osadzenie jej w czasie. Choć ukazała się w 2014 bardzo mocno nawiązuje do przeszłości Jaxxów, szczególnie dwóch pierwszych płyt i wydanej w 2006 "Crazy Itch Radio". Nie zaznacie na niej zgrzytów, eksperymentów czy wariacji z chyba najsłabszej "Kish Kash" czy udanej, acz ambitniejszej "Zephyr". Zresztą rozmowa o różnicach między płytami Basement Jaxx przypominać powinna dywagacje na temat odcieni. Co nie znaczy, że album jest kalką którejkolwiek z wcześniej wydanych. Anglicy mają swój styl, brzmienie i charyzmę, która zwykle nie jest zauważalna u innych (no może poza Daft Punk) wykonawców muzyki dance podatnych na trendy i mody. Celowo nie używam słowa house, gdyż duet zawsze balansował na pograniczu, a w obecnej kulturze klubowej zatarła się różnica między house, electro i dance gdy nawet Beyoncé potrafi zaszaleć na parkiecie.

Ich siódma płyta jest więc zlepkiem sprawdzonych motywów, które wykorzystywali przez lata z domieszkami wpływów zaproszonych gości i wokalistów jak i nowych trendów, z których na czoło wysuwa się sentyment za house z list przebojów lat 90. To mocno słychać w wydanym na singlu przed płytą "Never Say Never" a najbardziej w "Unicorn" i bonusowym "House Scene".
Tu od razu zaznaczę, że warto pokusić się o dwupłytową edycję, zawierającą świetne kawałki, które pokazały się w 2013 "luzem" lub były stronami B (jak "Back 2 The Wild")... a najlepiej w wersję iTunes uzupełnioną o plik z płytą w formie DJ-miksu (w zupełnie innej, dopasowanej pod miks kolejności).

Wracając jednak do podstawowej zawartości to Ratcliffe i Buxton nie samym wyprostowanym pod klub bitem nas bawią. Poza niezwykle karnawałowym "Mermaid of Salinas" znajdzie się chwila ukłonu w stronę zapomnianej już stylistyki "grime" oraz odradzającego się w białych szatach R&B, a liczba zaproszonych gości przyprawić może o zawrót głowy. Z nich tylko wymienię ważnych dla house i techno producentów jak DJ Sneak i Boris Brejcha oraz studyjnego trębacza, Bena Edwardsa, związanego ze Spiritualized, wspomagającego Jaxxów na poprzedniej płycie oraz innych artystów, w tym Amy Winehouse. Tak jak pstrokato jest personalnie tak i utwory są bardzo kolorowo pomieszane, sprawiające wrażenie drobnego szaleństwa i chaosu, ale to jedna z cech Basemen Jaxx - wypracowany skonwencjonalizowany eklektyzm.

Z nowej płyty panów, już nie chłopaków, wypada się tylko cieszyć, bo mimo że muzyki nie rewolucjonizuje jest tak zabawna i atrakcyjna, że nie prędko się znudzi mimo oczywistych auto-powtórzeń. Dziwić jedynie może jej czas wydania z końcem wakacji. Ale odpowiedź pewnie jest gdzieś w głowach twórców... a tam przecież wieczny karnawał, słońce i południowe rytmy. Tam nie ma deszczowej jesieni, tam zawsze lato. Tak i w muzyce.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!