Recenzja

30-10-2014-01:04:53

Ben Howard - "I Forget Where We Were"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Gdyby nowy album Bena Howarda w całości brzmiał tak, jak otwierająca go kompozycja "Small Things", mielibyśmy do czynienia z arcydziełem. Choć Brytyjczyk skupił się na dość przewidywalnych balladach, "I Forget Where We Were" to dojrzały, przemyślany krążek.

Oczekiwania były ogromne, debiutancki longplay "Every Kingdom" z 2011 roku zyskał rewelacyjne noty, a Ben otrzymał dwie statuetki Brit Awards. Już wówczas wyróżniał się spośród tłumu słodkich chłopców z gitarami, jakich na Wyspach mają na pęczki. Dziś wokalista usiłuje wymknąć się kliszy młodego barda. Wspomniany numer "Small Things" jest mroczny, w tle pojawiają się ambientowe akcenty. Howard śpiewa o wewnętrznym lęku, pyta o czyhające w ukryciu szaleństwo. W podobnym duchu utrzymany jest także rozbudowany utwór "End of the Affair" (prawie osiem minut), w którym piętrzy się jakiś rodzaj mistycznej energii. I to są zdecydowanie najlepsze piosenki na nowej płycie.

Pozostałe numery nie są niedopracowane, po prostu wpisują się w utarty schemat zadumanego romantyka. Howard nagrał szereg wysmakowanych kompozycji. W "In Dreams" popisuje się ponadprzeciętną grą na gitarze akustycznej, a w singlu "I Forget Where We Were" pozwala sobie na śmielszy wokal. Od razu nasuwają się skojarzenia ze stylem Iron & Wine czy Bon Iver.

Wszystko na tym krążku jest wyważone z aptekarską precyzją. Krytycy mogliby zarzucić muzykowi asekuracyjne podejście. Momentami wydaje się, że Brytyjczyk chciałby stworzyć przesiąknięte mrokiem, wielowymiarowe dzieło, ale boi się, że ów mrok nim zawładnie. Niemniej jednak zrywa z powściągliwością, w nowych numerach pojawiają się nieoczywiste rozwiązania, co tylko rozbudza apetyt na kolejne albumy.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: ben howard