Recenzja
Big K.R.I.T. - "Cadillactica"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!"Cadillactica" znalazła się na wysokich miejscach hiphopowych podsumowań minionego roku. W pełni to zasłużony sukces, nie tylko dlatego, że rok 2014 był dość chudy jeśli chodzi o rapowe wydawnictwa.
- Cadillactica to planeta, którą stworzyłem w mojej głowie - wyjaśnia Big K.R.I.T. - Stamtąd pochodzą moje wszystkie twórcze myśli, wszystkie moje pomysły. Cały mój ból, moje pasje, moje walki.
Słowo planeta szczególnie w połączeniu z okładką rodem z taniego science fiction, mogłyby sugerować, iż Amerykanin poszedł w jakiś kosmiczny nurt. Można było obawiać się kwaśnych dźwięków i pojechanej psychodeli. Nic z tych rzeczy. Owszem, K.R.I.T., lubi czasem odlecieć, pozwolić muzyce podryfować w przestworzach, koncept "Cadillactica" ma jednak wymiar raczej symboliczny. To po prostu świat muzyka. Nieco mroczny, czasem samotny, czasem obcy.
Muzycznie mamy do czynienia z miękkim, organicznym materiałem, podszytym soulem, jazzem i R&B, nie stroniącym jednak od elektronicznych dźwięków, współczesnej syntetycznej produkcji. Niekoniecznie to rzecz mainstreamowa, ale z przebojowymi momentami. Kapitalne jest "Soul Food", które za sprawą Raphaela Saadiqa ujmuje rzadką ostatnio w hip-hopie harmonią. Świetnie wypada jeszcze chociażby mocno południowe "Saturdays = Celebration" czy nawijkowe, nowoczesne "King of the South".
"Cadillactica" to ciekawy, wielobarwny, a zarazem spójny album. To jedna z zalet krążka. Choć bez wątpienia wyróżnia się kilka numerów, mamy do czynienia z kompletnym, pełnym, przemyślanym dziełem, a nie zestawem singli i miernych zapychaczy.