Recenzja

20-01-2015-07:02:55

Marilyn Manson - "The Pale Emperor"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Cesarz podobno ma klawe życie. Ongiś król prowokatorów, Marilyn Manson, na pewno na swoje w ostatnich latach nie narzeka. Po płycie "The Pale Emperor" jego samopoczucie raczej na gorsze się nie zmieni, bo nagrał całkiem solidny album.

Płytą "Born Villain" Amerykanin uratował się przed katastrofą. Wspiął się na poziom mocny średni vel solidny, z okazjonalną tendencją do wskoczenia na drabinkę średnio-wyższą. Albumem "The Pale Emperor" utrzymuje się w tym przedziale. Zawarł tu parę naprawdę świetnych piosenek, które zmieszał z numerami, o których dość szybko zapomnimy.

Manson przypomina mi trochę sportowca, który po latach, które minęły od czasów świetności, próbuje pokazać, że wciąż stać go na wiele. Zapomina jednak umiejętnie rozłożyć siły i po imponującym początku w dalszej części rywalizacji jakby dostawał zadyszki. Po prostu jest i coś robi, z rzadka demonstrując wysoką klasę. "The Pale Emperor" zaczyna się świetnie, od garażowo-bluesowego na początku "Killing Stranger". Po nim Amerykanin jakby chciał przypomnieć, że nagrał kiedyś dużo znakomitych kawałków z wykopem i serwuje udany strzał pod tytułem "Deep Six", po nim zaś lekko dekadencki w klimacie, a muzycznie alternatywno-rockowy "Third Day Of A Seven Day Binge". Dalej mamy już tylko przebłyski w postaci choćby "The Mephistopheles Of Los Angeles", diabolicznie-kabaretową perełkę "Birds Of Hell Awaiting" oraz równie piękną mroczną ozdobę, "Warship My Wreck". Te numery bronią się. Myślę, że wielu chętnie do nich powróci. Reszta? Zwyczajnie jest.

Dobrze całość brzmi, w czym zasługa zarówno samego Mansona, jak i wspomagającego go producencko, kompozytorsko oraz muzycznie Tylera Batesa (autor głównego tematu serialu "Californication", w którym MM gościnnie wystąpił). Dodać warto, że na bębnach gra u Mansona gość, który to rzemiosło opanował w stopniu dalece ponadprzeciętnym, Gil Sharone, mający w CV The Dillinger Escape Plan. Z nim na żywo zespół Bladego Cesarza zapewne będzie miał potężnego kopa.

Cieszy, że Marilyn Manson trzyma poziom, choć jest to poziom co najwyżej nieco ponad średni. "The Pale Emperor" jest niczym posklejane migawki z twórczości i inspiracji bladolicego Amerykanina. Artysty, który wciąż ma czasami coś ciekawego do powiedzenia. Facet jest nieobliczalny, więc puentując zabezpieczę się stwierdzeniem, że być może jeszcze kiedyś nam pokaże, iż stać go na dzieło naprawdę wielkie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!