Recenzja

25-01-2015-20:51:53

36 Crazyfists - "Time And Trauma"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Kiedy scena muzyczna idzie na dno, opcje są dwie. Albo tonie się wraz z nią, albo dokonuje transformacji swojej muzyki. 36 Crazyfists wybrali drugą z opcji.

Metalcore jeszcze istnieje, ale z dawnej świetności niewiele pozostało. I pewnie niebawem scena ta zatonie. Wyświechtane określenie stosowane przez samych artystów o nowym początku, nowym otwarciu, nowym rozdziale (niepotrzebne skreślić), może nie do końca pasuje do 36 Crazyfists, ale nie jest też całkowicie nieuzasadnione. Zespół otwiera trzecią dekadę istnienia najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że przeegzaltowane krzyki, dla których kontrapunktem jest czysty wokal, grafomańskie teksty o tym, jakie to straszne rzeczy w psychice się dzieją oraz thrashowo-hardcore'owe młócenie, dziś prędzej zmęczą i znudzą niż zrobią wrażenie. Wyjątków od tej reguły za wiele nie znajdziemy.

36 Crazyfists zdecydowali się w tej sytuacji skierować bardziej w stronę tego, co określa się jako groove metal. Więcej mamy sporo nawiązań do Pantery, Machine Head czy Deftones, nawet alternatywnego rocka. Drapieżny riff gitary, czasem "kręcący" (patrz kawałek tytułowy), mocno podciągany, głównie czysty, dobry wokal Brocka Lindowa i solidna sekcja rytmiczna, to właśnie esencja "Time And Trauma". Kawałki są miarowe, rytmiczne, takie do pomachania makówką i poskakania (np. "Also Am I"). Trochę liryzmu też się wkrada i na szczęście nie jest on lukrowany i pretensjonalny. Spokojne oblicze 36 Crazyfists ładnie prezentuje się w "Marrow", w którym Brocka wspomaga żeński głos. Gitarzysta Steve Holt nadał płycie naprawdę dobre brzmienie. Generalnie można uznać, że to całkiem udany powrót po blisko pięcioletniej hibernacji. Być może właśnie ta przerwa uratowała alaskańską załogę, bo właśnie miniona pięciolatka to gwałtowny zmierzch popularności metalcore'a, z którym 36 Crazyfists byli mocno kojarzeni. Przewartościowanie wyszło im na dobre.

Problem z tym zespołem (i wieloma innymi ze sceny metalcore'owej) mam taki, że płyty nagrywają nierówne i niewiele mają kompozycji, które zostaną z słuchaczem na dłużej. Tu i teraz jest w porządku. Solidnie, przyzwoicie, z dobrym brzmieniem. Czas spędzony z płytą "Time And Trauma" nie był czasem straconym, nie wywołał też żadnych traum na umyśle. Zmiana jest w dobrym kierunku. Wolę słuchać takiego 36 Crazyfists, bo mogę liczyć na jakieś zaskoczenie. Ale czy jeszcze kiedyś włączę ten album? Nie przeżywałem podczas słuchania jakichś wyjątkowych emocji, więc raczej nie. Ale po następny pewnie sięgnę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!