Recenzja

30-01-2015-19:48:49

Jarboe and Helen Money - "Jarboe And Helen Money"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dawno nie słyszeliśmy Jarboe tak spokojnej, łagodnej, lirycznej, nieeksperymentującej. Wraz z wiolonczelistką Helen Money nagrała płytę, której warto się bliżej przyjrzeć.

To krótkie, niespełna 30-minutowe dzieło dwóch wspaniałych, wszechstronnych amerykańskich artystek, jest imponujące w swym wyważeniu i sile wyrazu. A patrząc pod kątem Jarboe, która w samym XXI wieku eksperymentowała ze swoim głosem na tak wiele sposobów, zaskakujące. Przyznaję, że oczekiwałem stylistycznego wariactwa, eklektyzmu, skakania po skali i nieludzkich dźwięków. To Jarboe potrafi doskonale. Tymczasem propozycja byłej członkini Swans i nietuzinkowej wiolonczelistki to materiał delikatny, subtelny i skrojony z wyczuciem oraz smakiem. Nieskrzący się dźwiękowym bogactwem, ale zawierający tyle dźwięków, ile trzeba, by podziałać na emocje odbiorcy. "Jarboe and Helen Money" to jak wycieczka do krainy Lisy Gerrard, pod względem hipnotyczności i mistyczności, trochę ku domostwu przyjaciółki Jarboe, Diamandy Galas, patrząc z punktu widzenia mroku i diaboliczności.

Jarboe śpiewa spokojnie. W zasadzie tylko pod koniec "Hello Mr. Blue" wydobywa z siebie drapieżny krzyk. Przez resztę czasu buduje napięcie wokalizami albo uspokaja nas czystym, łagodnym, niemal eterycznym głosem. Podkład ma przede wszystkim w wiolonczeli Helen (naprawdę Alison Chesley, gościła na przykład na "Worship Music" Anthrax, grała też z Shellac), podłączonej do przeróżnych efektów. Czasem rozleniwiającej powolnym dźwiękami, a w "Wired" upodabniającej się do gitary z kapeli specjalizującej się w garażowym rocku. Wiolonczeli na palecie dźwiękowych barw najczęściej towarzyszy fortepian, z rzadka perkusja. Wszystkiego po trochu mamy w fantastycznym, zamykającym całość "Every Confidence", zaczynającym się złowrogimi, agresywnymi dźwiękami, które pięknie się po paru minutach przemieniają w spokojniejszy fragment, by potem zaatakować znowu.

"Jarboe And Helen Money" to album raczej do kontemplacji. Trzeba całkowicie się na nim skupić, chłonąć każdą nutę. Taka muzyka tego wymaga. David Lynch i Mark Frost piszą nowe odcinki "Twin Peaks". Gdy dojdą do wybierania podkładu muzycznego do serialu, sugerowałbym im przesłuchać płytę dwóch pań. Coś mi mówi, że niejeden jej fragment bardzo by pasował do ścieżki dźwiękowej.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!