Recenzja

28-04-2015-20:29:43

Ringo Starr - "Postcards From Paradise"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Wesołe jest życie staruszka. Takiego jak Ringo Starr pewnie bliskie raju. Optymizm i zadowolenie z życia przebijają z każdej piosenki z osiemnastej płyty eks-Beatlesa. Nie brakuje też sentymentalizmu, który na szczęście nie jest ckliwy bądź przesłodzony.

Afirmacja życia, radość, optymizm - nie są to oczywiście wcześniej nieznane składniki muzyki 74-letniego dziś Ringo Starra. Także sentymentalne powroty w utworach zdarzały mu się w minionej pięciolatce, choćby na udanej płycie "Y Not". Repetycje bywają szkodliwe dla sztuki, ale to stwierdzenie raczej do Starra nie pasuje. On jest na tym etapie kariery, na którym nic nie musi udowadniać. Zamiast rewolucji czy poszukiwań, porusza się sprawdzonymi wielokrotnie, pewnymi, wygodnymi ścieżkami. Nad jedną z nich zawieszony jest od wielu lat znak: "Zaproś do współpracy paru swoich wypróbowanych przyjaciół". Jak dobrze wiemy, All-Starr Band to nie tylko twór koncertowy, lecz również sprawdzony modus operandi w studiu. A, że Ringo ma przyjaciół ze ścisłego topu muzycznego, jego wydawnictwa zasługują na uwagę i od lat nie schodzą poniżej poziomu dobrego lub bardzo dobrego.

Będące dobrym albumem "Pocztówki z raju" powstały dzięki współpracy kompozytorskiej Starra i między innymi Van Dyke Parksa, Dave'a Stewarta, Todda Rundgrena, Steve'a Lukathera, Richarda Marxa, Gregga Rollie'ego, Gregga Bisonette. Powstała mieszanka, która w niczym nie zaskakuje, specjalnie nie porywa ani nie ma w niej fragmentów, które zapamiętamy po kres dni. Ale ma album "Postcards From Paradise" zaletę niezaprzeczalną, a jest nią równy poziom piosenek, które są łatwo przyswajalne, a do tego utrzymane w klimacie lekkim, swobodnym. Nieważne, czy mamy do czynienia z numerem bluesrockowym, popowym, reggae'owym, rockowym, każdy z nich jest niczym posiłek pełen zdrowych, pożywnych składników albo sjesta na plaży. Żadnej nadmiernej zadziorności, przekraczania dozwolonej prędkości. Bujamy się pełni luzu i świętego spokoju. Zero mroku. Ciężko którąś z piosenek wyróżnić, bo każda ma takie samo kojące, przyjemne działanie. Fajnie słuchało mi się napisanej przez Starra wespół z Lukatherem "You Bring The Party Down", śliczna jest ozdobiona smyczkami i fortepianem "Not Looking Back" (współkomponował Richard Max). Równie udana jakby wyjęta po części z repertuaru Toto a po części ze starych płyt Steviego Wondera oraz zmieszana z karaibskim folkiem "Bamboula" (Van Dyke Parks) czy zalatująca Stonesami "Let Love Lead". Sam Ringo nadał "Pocztówkom…" idealne brzmienie.

Płyta Ringo Starra mnie nie zaskoczyła. Ale też żadnych niespodzianek po tym artyście się nie spodziewałem. Oczekiwałem płyty z muzyką, którą Ringo lubi, z którą czuje się najlepiej. Pozytywną, profesjonalną w każdym calu na poziomie światowym. I dokładnie to dostałem.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!