Recenzja

29-04-2015-15:56:52

Martin Gore - "MG"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Oczywiście nie istnieją płyty dla wszystkich, ale w przypadku "MG" należy wyraźnie podkreślić, że jest to album dla wybranych.

Solowy album Martina Gore'a to propozycja raczej dla kolekcjonerów bądź miłośników elektroniki wszelakiej, niż dla fanów Depeche Mode. Po pierwsze to płyta instrumentalna, raczej ilustracyjna i... eksperymentalna to może za duże słowo, ale na pewno nieortodoksyjna (mierząc standardami DM). Nie piosenki, nie klimatyczne kompozycje, lecz raczej miniatury, szkice, dźwiękowe rzeźby.

"MG" to poniekąd wizytówka, muzyczny portret lidera angielskiej formacji. Prezentuje on bowiem najróżniejsze odmiany i style muzyki elektronicznej, która go kształtuje, inspiruje i która w bardziej przystępnej formie znajduje swe ujście w twórczości Depeche Mode. Od surowych, niemal punkowych fragmentów ("Crowly") po minimalistyczne, ambientowe ("Blade"). Jest i niepokojąco, mrocznie ("Swanning"), ale i nieco łagodniej ("Featherlight"). Pojawiają się wysokie, retro-futurystyczne tony w stylu Johna Carpentera ("Elk"), trochę industrialu ("Brink") a dla równowagi czekają nas pasaże rodem z hollywoodzkiej produkcji science fiction ("Southerly") czy fragmenty mogące ilustrować samotność w wielkim mieście po zmroku ("Stealth"). Utwory nie są krystaliczne, gładkie, częściej szorstkie i chropowate, a mimo pozornej rozpiętości stylistycznej, całość połączona jest swoistym zimnym, metalicznym klimatem.

"MG" to bez wątpienia rzecz ciekawa, ambitna, z charakterem. Niezły popis zagospodarowania syntetycznych dźwięków i przestrzeni. Gdyby zamiast koncertów, organizować muzyczne "wystawy" w galeriach, ten materiał znakomicie, by się do takiego projektu nadawał. By podziwiać soniczne formy, struktury, materię. Przeciętnego słuchacza, w warunkach domowych, raczej ten album zmęczy/znudzi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!