Recenzja

05-05-2015-22:01:43

Portico - "Living Fields"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Nie trzeba wymyślać na nowo Ameryki, przecierać nowych szlaków, by nagrać ciekawą, niebanalną, dobrą płytę.

Zespół Portico powstał w wyniku transformacji Portico Quartet, a dokładniej po odejściu jednego z członków. Lepiej jednak o muzyce z płyty "Living Fields" powie wydawca, niż rodowód muzyków. Anglicy porzucili bowiem nu-jazzowe granie na rzecz klimatycznej elektroniki, znajdując przystań w Ninja Tune. Wytwórnia może już nie elektryzuje każdym nowy krążkiem i wykonawcą, ale wciąż to jednak synonim jakości i nietuzinkowości, czego Portico jest doskonałym potwierdzeniem.

"Living Fields" to przestrzenne kompozycje, wielowarstwowa produkcja i specyficzna atmosfera. Specyficzna nie znaczy dziwna. Niby mroczna, chwilami niepokojąca, melancholijna, ale w żadnej mierze ciężka, przytłaczająca. Sporo tu powietrza, odległych horyzontów, a syntetyczne konstrukcje piosenek są na tyle chropowate, nieregularne, by wypadały dość ciepło, organicznie. Słowo piosenki, padło nie bez kozery. Zapraszając wokalistów, trio zmieniło filmowe, chwilami bezkształtne muzyczne twory w utwory. Choć śpiewających panów jest trzech - Jono McCleery, Jamie Woon i Joe Newman z alt-J - żaden nie dominuje, nie próbuje narzucać swojego stylu, specjalnie się wyróżniać, dzięki czemu "Living Fields" nie przypomina płyty z różnymi, fajnymi kawałkami z udziałem gości, lecz jawi się jako spójne, pomyślane jako całość dzieło.

Jedni znajdą tu podobieństwa do SBTRKT-a, inni będą szukać artystycznych związków z Burialem. Faktem jest, że Portico nie proponują czegoś zupełnie nowego, zaskakującego. Ich atutem jest klimat. "Living Fields" po prostu wciąga. Jak świetna książka, jak dobry film. Absorbuje, intryguje, hipnotyzuje. I najlepiej smakuje po zmroku. Organizatorzy nadchodzących koncertów, raczej nie powinni mieć problemów ze sprzedażą biletów.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: portico