Recenzja

13-07-2015-01:37:30

Wolf Alice - "My Love Is Cool"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

"My Love Is Cool" to gitarowy bigos lub - jeśli ktoś woli słodkości - keks. Innymi słowy, pyszności.

Wolf Alice tworzy trzech chłopaków i dziewczyna. Lubią przestrojone gitary, lubią hałasować i mają zapewne obszerną kolekcję nagrań z lat 90. Naprawdę obszerną. Na ich pierwszej płycie słychać i grunge, i klasyczny rock alternatywny i shoegaze, i pełen harmonii pop oraz surowszy folk. Utwory formacji z Londynu przywołują skojarzenia z Pixies, The Cure, Hole, Lush, Sonic Youth, Fleetwood Mac. Gdyby grali 20 lat temu, o kontrakt z kwartetem biłaby się zarówno wytwórnia 4AD, jak i Sub Pop. Młodsi słuchacze powinni natomiast wyobrazić sobie połączenie Warpaint, Savages, Haim i Drenge.

Z powyższego opisu może wynikać, że Wolf Alice to jedna wielka kopia, ale nic bardziej mylnego. "My Love Is Cool" to jeden z ciekawszych, bardziej nieprzewidywalnych debiutów ostatnich lat. Choć dokładnie wiadomo, skąd Anglicy czerpią, nie jest oczywiste, jak swoje inspiracje wykorzystają. Ich utwory są intrygujące, pełne niespodzianek, zaskakujących zwrotów, niebanalnych pomysłów. Raz stawiają na prostotę, gitarowe ciosy ("You're a Germ"), kiedy indziej na lekko zamulony klimat ("Soapy Water"). Potrafią zadziwić jazgotliwym szaleństwem ("Lisbon"), ale i pięknymi, krystalicznymi wokalizami ("Silk"). Nie brakuje motoryki, dynamiki ("Giant Peach") ani rozleniwionej sielskości ("Bros"). Kompozycje zespołu odbiegają od standardowych, a brzmienie choć zdominowane przez sprzężone gitary ma przeróżne barwy i odcienie, od bardziej metalicznych, chłodnych po ciepłe, organiczne.

Na "My Love Is Cool" znajdziemy sporo decybeli, ale i sporo przestrzeni, dźwięki elektryczne ale i akustyczne, brudne, rzężące, ale i mocne i czyste. Pierwsza płyta Wolf Alice to prawdziwa gratka dla miłośników bardzo szeroko pojętej gitarowej alternatywy.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: wolf alice