Recenzja

03-08-2015-23:42:22

Melody Gardot - "Currency of Man"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dobrze czasem trafić na coś tak niezwykłego, zaskakującego, poruszającego jak "Currency of Man" Melody Gardot.

Przyznam się bez bicia, nie znałam dotąd Melody Gardot. Po wysłuchaniu najnowszej płyty szybko nadrobiłam zaległości, ale, cóż, nie byłam pod takim wrażaniem jak podczas seansów z "Currency of Man". Najnowsze dzieło artystki to duży krok w stronę poważnego, ambitnego, nawet mrocznego grania. Pop-jazzowa wokalistka lubiąca delikatne, lekko plumkające klimaty pasujące do audycji Marka Niedźwiedzkiego postanowiła spróbować sił w nieco brudniejszym, grząskim środowisku. Czerpie z klasycznego bluesa, soulu, sięga po surowy gospel, gorzki jazz, ale też po folk, funk, R&B.

Brzmienie na "Currency of Man" jest szorstkie, chropowate, przepełnione dźwiękami rozedrganych gitar, psychodelicznych analogowych klawiszy i smutnych, a czasem poirytowanych dęciaków. Dużą rolę odgrywa rytm, mocny, wyrazisty, plemienny i oczywiście trzymany na wodzy, ale silny głos Gardot. Nie wiem, czy to poprawne politycznie, ale ta płyta brzmi bardzo czarno jak na białą laskę. Co warto podkreślić, to materiał zaangażowany politycznie, społecznie, poruszająca nie zawsze wygodne tematy, jak bieda, problem coraz większej liczby bezdomnych.
- Spędziłam ostatnio sporo czasu w Los Angeles i wszystkie piosenki mówią o ludziach, których tam spotkałam: o ludziach, którzy prowadzą życie na krawędzi - opowiadała w przedpremierowych rozmowach. Nie trzeba jednak czytać wywiadów, ani nawet znać angielskiego, by usłyszeć, że to piosenki pełne goryczy, dotykające trudnych kwestii.

"Currency of Man" wciąga, angażuje, zarówno muzycznie jak i emocjonalnie. To szalenie prawdziwa, szczera, nietuzinkowa płyta.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!