Recenzja

12-08-2015-02:41:43

Lianne La Havas - "Blood"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Szukając inspiracji Lianne La Havas wybrała się na Jamajkę, skąd pochodzi jej matka. Jeśli spodziewacie się płyty reggae, będziecie rozczarowani, ale tylko tym.

"Blood" jest w zasadzie typową drugą płytą. Debiutując folkowo-akustycznymi, nierzadko melancholijnymi piosenkami na albumie "Is Your Love Big Enough?", Lianne La Havas zaznaczyła swą obecność na muzycznej mapie. Objawiła się jako wrażliwa, naturalna, ciepła i autentyczna artystka. Na następcy chce pokazać, że jest kimś więcej, że potrafi więcej.

Nowy longplay urodzonej w Londynie wokalistki jest zdecydowanie bardziej eklektyczny i odważniejszy. Owszem, mamy kruche, delikatne, oszczędne brzmieniowo ballady "Wonderful" czy "Good Goodbye", które przypominają Lianne z debiutu, ale także doo-wopowe "What You Don't Do", jazzujące "Unstoppable" z iście bondowskim glamour czy neosoulowe "Midnight" z fantastycznymi dramaturgicznymi akcentami. Są także elementy reggae, choć subtelne, wplecione, raczej dopełniające niż dominujące (emocjonalne "Grow"), nie brakuje też elementów R&B, gospel i bluesa, a nawet rocka. W tym ostatnim przypadku trzeba wymienić najbardziej zaskakujący w zestawie garażowy, ostry numer "Never Get Enough" z przesterami i brudnymi gitarami. Generalnie to pop z wyższej półki, nasycony rozmaitymi stylami i gatunkami, zrealizowany przez zdolną, muzykalną dziewczynę.

Lianne La Havas na pewno poszukuje i choć nie jest superryzkantką lubiącą brawurę, nie boi się muzycznych eksperymentów. Na "Blood", które zasadniczych wad nie ma, należy jednak patrzeć jak na płytę przejściową. Jak na niezbędny krok do stworzenia dojrzałego, spójnego, wyrazistego dzieła.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!