Recenzja

26-08-2015-20:51:49

Joe Satriani - "Shockwave Supernova"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jeden z tych, dzięki któremu nastała moda na wymiataczy, będąca od dawna melodią przeszłości, wciąż trzyma się dobrze. Pewnie dlatego, że Joe Satriani kiedyś tam zrozumiał, iż nie w szybkości grania jest metoda.

Lubię czasem wycieczki osobiste do czasów wczesnej młodości i takową właśnie odbędę. Aż się wierzyć nie chce, ale za kilkanaście miesięcy minie 30 lat od chwili, gdy usłyszałem "Surfing With The Alien". Płytę Joe, która zaraziła mnie trwającą z pięć lat miłością do wymiataczy gitarowych, basowych, do supergrup złożonych z wymiataczy (Racer X, na przykład). Podziw dla technicznej zręczności Satrianiego, Vaia, Beckera, Friedmana, Macalpine'a, i wielu, wielu innych, z czasem zaczął maleć. Bo wytwórnia Shrapnel Records produkowała na kopy muzyków, którzy wiele nie mieli do powiedzenia w sensie emocji, choć technicznie wymiatali tak, że proszę siadać. I właściwie tylko to potrafili, czym zniechęcili mnie do śledzenia wirtuozów strun. Techniczne popisy kolejnych garniturów wymiataczy, są dziś w mojej głowie jedną wielką plamą, za to parę kompozycji wymienionych wyżej panów, wciąż potrafię całkiem przyzwoicie przywołać w pamięci. I to jest clou. Nie poznałem nigdy Satrianiego, nie było mi dane z nim rozmawiać, lecz mam wrażenie, graniczące z pewnością, że dla niego również jest to clou. Na pewno po wieloletniej karierze i milionach sprzedanych płyt Joe nie musi nikomu niczego udowadniać, a na pewno tego, że grać potrafi.

Pozostaje w związku z powyższym pytanie, czy Satriani wciąż potrafi pisać takie kompozycje, które nas poruszą i z nami zostaną? Za którymi będziemy chcieli pójść wiele razy, wracać do nich, odkrywać je na nowo? Moja odpowiedź jest twierdząca. Wracam do uważnego konsumowania muzyki napisanej przez Joe po sporej, wieloletniej przerwie. Nie dlatego, że po "The Extremist" nagrywał dziadostwo, bo nie nagrywał, lecz z powodu odkrywania ciekawej muzyki na innym obszarze. I nie uważam ponad godziny spędzonej z "Shockwave Supernova" za czas stracony.

Nie nudziłem się, nie patrzyłem niecierpliwie, ile zostało do końca. Satriani potrafił mnie zaciekawić. Słuchanie "On Peregrine Wings", "Cataclysmic", "San Francisco Blue", "Keep On Movin'", "All My Life" jest naprawdę niczym fajna przygoda, ekscytująca podróż przez różne kraje, kontynenty, muzyczne kolory. Od ostrego rocka, klimatów orientalnych, po zakorzenione w muzyce latynoamerykańskiej.

Najmilsze dla uszu jest to, że Joe nie szarżuje, nie popisuje się przesadnie, podobnie jak towarzyszący mu kapitalni muzycy (m.in. Marco Minnemann, Vinnie Colaiuta, Chris Chaney, Mike Keneally). Jakby wszyscy zgodnie schowali ego do kieszeni, a swoje ogromne umiejętności skierowali przede wszystkim na zbudowanie atmosfery i poruszenie naszych emocjonalnych strun. Miałem dużą, dla mnie samego zaskakującą, przyjemność ze słuchania. Może nie tak dużą, jak kiedyś z dwójki, trójki i czwórki, ale naprawdę dużą.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!