Recenzja

14-09-2015-23:50:16

Disturbed - "Immortalized"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Po blisko 4 latach przerwy wydawać by się mogło, że Disturbed wrócą pełni muzycznego głodu. Nic bardziej mylnego.

Jesienią 2011 roku zespół postanowił zawiesić działalność na czas nieokreślony. Często oznacza to koniec kapeli, tymczasem dość szybko panowie wrócili. Chciałoby się myśleć, że stęsknili się zagraniem, za tworzeniem muzyki, że szósty albumu kapeli będzie kipiał energią, że to będzie gitarowy huragan. Tymczasem odnoszę wrażenie, że David Draiman i spółka po prostu wrócili do fabryki na kolejną szychtę. Disturbed zawsze pachniało mi konfekcją i manufakturą, gdzie szyje się potężne, lekko złowieszcze piosenki gdzieś na granicy rocka i metalu (co zresztą samo w sobie nie było złe). Utwory na "Immortalized" nie tylko pochodzą z tego samego co zawsze szablonu, ale najzwyczajniej brakuje im ognia, emocji i wypadają wyjątkowo blado na tle poprzednich dokonań bandu.

Wokal Draimana nadal jest potężny, lekko teatralny, ale niezmiennie robi wrażenie. Nie brakuje siarczystych riffów, dudniącej perkusji. Niestety, słabo jest z samymi kompozycjami. Melodie nie należą do najbardziej chwytliwych, a nawet jeśli czasem donośny refren ratuje sytuację (jak w "You're Mine") to tylko na chwilę. "The Light" to jakieś popłuczyny, a cover "The Sound of Silence" duetu Simon & Garfunkel jest raczej pokraczny niż interesujący. Broni się numer tytułowy, dość klasyczny singlowy "The Vengeful One", może jeszcze kilka fragmentów, ale całość nawet nie tyle rozczarowuje, co po prostu kompletnie nie rusza. Rozbrzmiewa nie powodując, że choć raz mamy ochotę zacisnąć pięść.

Może trzeba było jeszcze trochę poczekać, może przerwa była za krótka, a może po prostu Disturbed się wypaliło. "Immortalized" to najbardziej bezbarwny, nijaki zestaw w ich karierze.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: disturbed