Recenzja

20-09-2015-23:56:56

Duran Duran - "Paper Gods"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Rozumiem, o co muzykom chodziło, wierzę, że pojedyncze piosenki z "Paper Gods" mogą się podobać, a nawet zamieszać na listach przebojów, lecz w całości nowa płyta Duran Duran zupełnie mnie nie przekonuje.

Największym problemem nowego krążka formacji jest brak zdecydowania. Z jednej strony Duran Duran chcą pozostać sobą, zachować swoje brzmienie, nawiązać do lat swych największych sukcesów (czego dowodem chociażby pełna odniesień do przeszłości okładka). Z drugiej, twórcy "The Wild Boys" przymilają się do młodszej publiczności i próbują udowodnić, że świetnie odnajdują się na współczesnej scenie. Co ciekawe, to drugie wychodzi im znacznie lepiej.

Piosenki z gościnnym udziałem młodszych wykonawców, nawiązujące do obecnych trendów jak "Last Night in the City" z Kieszą, "Pressure Off" z Janelle Monáe (a także starszym i już sprawdzonym przez zespół Nile'em Rodgersem) czy "Danceophobia" z melorecytacją Lindsay Lohan mają zdecydowanie większy potencjał hitowy, lepiej "wchodzą" i najzwyczajniej dobrze się nucą. Tam, gdzie dominuje "pierwiastek Duran Duran" robi się dość nijako. Ot, błyszczące, syntetyczne dźwięki, ale pozbawione charakteru, pewnej zadziorności z naprawdę mizernymi refrenami. Co prawda kolorów nie brakuje, ale ich spektrum jest bardzo wąskie. Innymi słowy, kawałki zlewają się w niezbyt porywającą popowo-taneczną całość raz podbitą pulsacją disco, kiedy indziej mieniącą się synthpopowym światłem. Nie brakuje gitar czy nawet nerwowego basu, ale tego wszystkiego jest zdecydowanie za mało (choć "Butterfly Girl" dopełnione soulowym chórkiem nieźle się sprawdza).

Jeśli wybrać dowolny utwór "Paper Gods" na chybił-trafił, wszystko jest w porządku. Kiedy jednak słucha się tego zestawu w całości, okazuje się, że czeka nas szalenie banalna muzyka. Bez tego charakterystycznego dla Duran Duran posmaku dekadencji i melancholii, bez pomysłowych aranżacji, bez artyzmu.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!