Recenzja

30-09-2015-18:54:59

Die Krupps - "V - Metal Machine Music"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Stare wygi, wyjadacze i industrialne dinozaury nie przestają masakrować dźwiękami. Potrzebowali dwa lata na przerwę od "The Machinists Of Joy", by stworzyć album tak dobry jak i kontrowersyjny.

Niemiecka formacja jest zaliczana zarówno do protoplastów Electronic Body Music (tuż po D.A.F ) jak i Neue Deutsche Harte, gdzie laur konsumenta zdobył Rammstain. Do swych korzeni wrócili na poprzednim, zadziwiająco udanym albumie zaś na obecnym dali upust swemu zamiłowaniu do metalu, wracając jednocześnie do numerowania albumów anglojęzycznych, które mocniej czerpią z tego gatunku. Idąc tym tropem nienumerowany w tytule ostatni album wydany przed końcem poprzedniego millennium "Paradise Now" był czwartym wyrobem metalo-podobnym a fani musieli czekać aż 18 lat, by usłyszeć pełną moc gitar Die Krupps.

Śledząc historię formacji łatwo zauważyć, że lider i wokalista Jurgen Engler chętnie patrzy w przeszłość. Przed nagraniem reaktywacyjngo albumu z 2013 ponownie związał się ze współzałożycielem Ralfem Dorperem, który na początku lat 80. szybko opuścił Die Krupps, by stworzyć znakomity popowy projekt Propaganda (grupą zajmował się legendarny producent Trevorn Horn). Sam tytuł płyty "The Machinists Of Joy" nawiązywał do kultowego utworu z 1987 nagranego z brytyjską ikoną stylu EBM - Nitzer Ebb ("The Machineries Of Joy") zaś okładka była wariacją grafiki awangardowego krążka Lou Reeda "Metal Machine Music". Najwidoczniej ta zabawa się spodobała, bo tym razem spółka Engler-Dorper skopiowała z albumu Lou Reeda tytuł, jednocześnie nawiązując do własnego, tak samo nazwanego utworu ze znakomitej płyty "I" (1991). A co z okładką? Prawdopodobnie każdemu skojarzy się "Mad Maksem" fundamentu kina post-apokaliptycznego, będącego w domyśle - jak grupa - prekursorem danej formuły.

Jakby zapożyczeń było mało to w tekstach znaleźć można "Hell Is Empty..." z "Burzy" Szekspira i oczywiście wyłapać zwroty ze starszych, własnych numerów np. z "The Dawning of Doom" czy "Alive In A Glass Cage" będącego roztańczona wariacją "Disciples Of Discipline".
Konwencja industrialnego-metalu jak i wiele innych gatunków jest w pewien sposób martwa, nie rozwija się stylistycznie, lecz mutuje produkcyjnie - może być głośniejsza, bardziej napakowana efektami, wchłaniająca także inne stylistyki. W przypadku łączenia elektroniki z metalem świetnie sprawdza się dubstep (co udowadnia Celldweller czy ostatni autorski, jak dotąd, album Front Line Assembly), jednak na szczęście muzycy nie pokusili się o ten rodzaj efekciarstwa. W ich przypadku mogło by to wypaść groteskowo, gdyż ciężar gatunkowy niosą gitary, żywa perkusja, buńczuczny twardy głos Englera a elektronika jest głównie do ozdoby.

Tak skonstruowana ze znanych już surowców płyta nie rozczarowuje, a co więcej z każdym kolejnym przesłuchaniem może podobać się bardziej. Należy jedynie ochłonąć po pierwszym szoku premierowego odsłuchu. To płyta, na jaką fani Niemców czekali, mimo że zapowiedzi nie wypadały obiecująco. Dzięki 13 numerom (z podstawowej wersji) album nabiera kształtów potwora, którym można się fascynować. Bez lukrowanej hi-technicznej produkcji, żartów (poza cytatami z przeszłości) czy nieco tandetnych zagrywek, które przytrafiły im się na poprzednim wydawnictwie (za przykład stawiam singlowy "Robo Sapien").

Zaskakująca płyta, której zespół nie musi się wstydzić, a już tym bardziej ich muzyczni kibice. Jedynym problemem jest zasięg. Die Krupps znów zostaną królem, ale tylko na dobrze już im znanym, ograniczonym podwórku. Wyjście z cienia im nie grozi.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: die krupps