Recenzja

30-09-2015-19:04:41

Keith Richards - "Crosseyed Heart"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Jak głosi mądrość ludowa, krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Keith Richards trochę bredni poopowiadał przed premierą trzeciej solowej płyty oraz polansował się tu i ówdzie. Robienie zamieszania nie na wiele się jednak zdało.

Lubię tego gościa i wiem, że od ponad pół wieku robił, i pewnie robi, wiele rzeczy wbrew wszystkiemu i wszystkim. Talent kompozytorski ma nieprzeciętny, charyzmę wielką, sławę osiągnął nieśmiertelną. Tym bardziej nie rozumiem, jak to możliwe, że Richards uległ (staram się myśleć, że to właśnie ta sytuacja, nie jego własna inicjatywa) podszeptom jakichś kretynów od promocji i zaczął rzucać błotem w Black Sabbath, Metallicę, i chyba kogoś jeszcze. To nie boks i trash talking można zostawić młodym gwiazdkom popu czy hip-hopu. Zanim płyta się ukazała, już powstał we mnie opór, aby się z nią zmierzyć z powodu takiego zachowania Keitha, choć wszystkie poprzednie jego albumy mam na półce i lubię je.

W zestawieniu z dwiema wcześniejszymi płytami oraz koncertówką z X-Pensive Winos, "Crosseyed Heart" wypada bardzo przeciętnie. Być może Keith post factum zdał sobie z tego sprawę, stąd i jego przedpremierowe występy? Zezowate Serce jest płytą po prostu nierówną, za długą, przegadaną. Są na niej znakomite piosenki, takie typowo Richardsowe, choćby zapowiadający całość "Trouble", utrzymany w podobnym klimacie "Heartstopper", zamykająca całość balladowa "Lover's Plea". Udany jest też cover Lead Belly'ego "Goodnight Irene", ale Anglik zawsze genialnie czuł bluesa, więc dziwić nie powinno, że tak wspaniale go interpretuje. Lecz to tylko kilka błysków na blisko godzinnym albumie. Rozmywa się to w pewnym momencie, a nasza uwaga gdzieś ucieka. Przeciętności nie zasłania featuring Norah Jones w ładnie bujającej "Illusion", nie dodaje piękniejszych barw lubiany przez Keitha flirt z reggae. Flirtował kiedyś z tym gatunkiem lepiej. Plusem jest wokal Richardsa, który wydaje się być dużo lepszy niż jeszcze parę lat temu, gdy widziałem go ze Stonesami na żywo. No i brzmienie, fantastycznie dopasowane do takiego korzennie bluesowo-rockowego grania z chwilowymi skrętami ku innym gatunkom, jak wspomniane reggae.

Zezowate Serce sprawia na mnie wrażenie płyty, która powstała jakoś mimochodem, z nudów, bez głębszej refleksji, przygotowania. Ot, spotkało się kilku starszych panów, parę pań, włączyli instrumenty i pohałasowali. Że umieją, talent mają, czasami wyszło z tego coś naprawdę fajnego. Ale tylko czasami. Teraz czekam na album Stonesów.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!