Aktualności

15-03-2010-19:01:12

Triptykon - "Eparistera Daimones"

Udostępnij! Tweetnij!

Po pierwsze, krążek nie jest dla tych, którym nie podobała się płyta "Monotheist" Celtic Frost. Po drugie, koniecznie trzeba go słuchać głośno i w nocy.

Z zapowiedzi prawie wszystko się zgadza. Krążek to faktycznie młodszy brat "Monotheist", mroczny, tajemniczy, przerażający, jak nocny koszmar. To nie dziwi, bo Tom Gabriel Fischer to inteligentny, elokwentny introwertyk, z pasją studiujący dzieła mistyczne, filozoficzne i okultystyczne, fascynat surrealizmu, nurzający się w mroku, pławiący w bólu, piętnujący religijną hipokryzję (polecam odwiedzić jego blog). Co więc nie zgadza się z przedpremierowych anonsów? To, że na debiucie Triptykon są eksperymenty. Nic Tomowi nie ujmując, bo artysta to wyjątkowy, ale rozwiązania z "Eparistera..." słychać nie tylko na "Monotheist", lecz również na wcześniejszych płytach Celtic Frost. Mamy charakterystyczne sprzężenia i transowe łkanie gitary, charczący wokal Toma, w paru miejscach przechodzący w potępieńcze jęki i nawiedzone śpiewy (świetny "Myopic Empire" z piękną miniaturą fortepianową w środku i uroczym kobiecym wokalem). Są przerywniki, od których możemy dostać gęsiej skórki, jak kiedyś podczas słuchania "Danse Macabre" ("Shrine"), wściekłe przyspieszenia (dobry "A Thousand Lies") i przytłaczające zwolnienia ("Descendant"). Brzmieniowo jest bez zarzutu, w czym zasługa Toma i kolegi z zespołu V. Santury, gitarzysty Dark Fortress, w którego studiu całość nagrano. Swoje zadania celująco odrobili basistka Vanja Slajh i znany z Fear My Thoughts bębniarz Norman Lonhard. Czuć, że kwartet nadaje na podobnych falach. Z płyty bije szczerość, a jej klimat to prawdziwy zapis stanu ducha, a nie chłodna kalkulacja z pieniędzmi w tle. Ale są też minusy. Tom chciał pokazać wszystko, co napisał po "Monotheist", choć nie wszystko powinien w takim kształcie. Parę numerów jest przeciągniętych. "Goetia" i "The Prolonging" (odpowiednio, 11 i 19:22 min) krótsze o co najmniej 5 minut nie zatraciłyby klimatu. Fischerowi trudno było powiedzieć "stop" i nie miał koło siebie tak dożartego i kreatywnego gościa, jak Martin Ain. Co nie znaczy, że lider Triptykon nie posiadł umiejętności samokontroli. Dowodem spójna, śliczna, senna i mocno ilustracyjna "My Pain" z żeńskim wokalem w roli głównej i mrocznie deklamującym Tomem. "Eparistera Daimones" to nie arcydzieło na miarę nagranych przez Fischera w przeszłości. Ale to dobra płyta, dowodząca, że Szwajcar ma sporo ciekawego do powiedzenia i skreślanie go jako artysty jest wielkim błędem.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: