Aktualności

15-03-2012-02:02:11

Dream Theater - "A Dramatic Turn Of Events"

Udostępnij! Tweetnij!

Z Dream Theater jest jak z Iron Maiden. Podobnie do legendy heavy metalu niczym nie zaskakują, choć zdarza im się czasami wrzucić do morza przewidywalności coś ciekawego.

Nieobecność Mike'a Portnoya nie wpłynęła na jakość i charakter muzyki Dream Theater, czego pewnie niejeden fan się obawiał. Zarówno muzycznie, jak i tekstowo jest po staremu. Nawiązując to tytułu, żadnego zaskakującego zwrotu muzycznych wydarzeń na płycie nie ma. Klimat może jest troszeczkę jaśniejszy od "Black Clouds & Silver Linings", a z piosenek przebija nieco więcej świeżości. Mike Mangini w bębny ładuje nieco subtelniej od swego poprzednika. Ale nie dodał nic od siebie, bo dołączył niedługo przed sesją nagraniową.

John Petrucci, jego imiennik Myung i Jordan Rudess w większości z dziewięciu kompozycji po pierwszych paru minutach zaczynają - jak zwykle - popisy. Dialogują, pojedynkują się, puszą się w palcowych wyścigach jak pawie, by w końcu wrócić do głównego motywu piosenki (w "Breaking All Illusions" wychodzi to naprawdę ładnie). W epatowaniu warsztatową sprawnością, panowie na szczęście nie zapomnieli, iż popisy to nie wszystko. Dream Theater jest chyba trochę bardziej ilustracyjny, z parokrotnie zaznaczonymi (sztucznymi) orkiestracjami. W "Lost And Not Forgotten" jest lekko orientalnie, transująco działa "Bridges In The Sky", w którym słychać zmutowany głos inżyniera dźwięku Paula Northfielda, kojarzący się z przywołanym podczas obrzędu bóstwem zła sprzed wieków.

Mało jest jednak momentów do zapamiętania, progmetalowych hitów, jakich Dream Theater ma na koncie sporo, by z tylko XXI-wiecznych wymienić m.in. "As I Am", "Forsaken", "Constant Motion" albo "Rite Of Passage" z poprzedniego krążka. Na "A Dramatic Turn Of Events" można wskazać tylko "Build Me Up, Break Me Down", zaczynający się od syntetycznych orkiestracji generowanych przez Jordana. Z kolei "Far From Heaven" to bardzo mało udana wariacja na cudny "Wait For Sleep" sprzed lat. Jest progmetalowo i progrockowo, na dużym poziomie, bez zaskoczenia, z brzmieniem gitary dość "ciemnym" i - jak na DT - surowym. Jakby JP chciał powtórzyć to, co uzyskał na "Systematic Chaos".

Ciężko Dream Theater za coś skrytykować, ciężko też wychwalać pod niebiosa. Zagorzali fani nie powinni zawieść się na "A Dramatic Turn Of Events". Pozostali miłośnicy ambitnej muzyki zapewne posłuchają albumu parę razy, lecz nie sądzę, by do niego często wracali. Jeszcze inaczej - Dream Theater umie dobrze ogrzewać kotlety. Potrafi odpowiednio je przyprawić, by konsument nie dostał poważnej niestrawności. Chcę się mylić, lecz odnoszę silne wrażenie, że ten, skądinąd wspaniały, zespół swoje najlepsze płyty już nagrał.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: