Aktualności

13-11-2013-14:54:38

Budzy i Trupia Czaszka - "Mor"

Udostępnij! Tweetnij!

Laseczka stylizowana na amerykańską pin-up girl z lat 50. na okładce. Słodziutko-kiczowata, wzorowo proporcjonalna, wzorcowo uśmiechnięta.

Tylko jakaś taka sztuczna, prawdaa Budzy i Trupia Czaszka opakowali tak antytezę kiczu i sztuczności, bo tym jest drugi krążek projektu.
Czadowa symfonia - tak Budzy zapowiadał "Mor". Wiadomo było, że skoro artysta uzewnętrznia się pod szyldem Budzy i Truipia Czaszka, refleksyjnych delikatności nie ma co oczekiwać. Przyznaję jednak, że zawartość płyty zaskoczyła mnie dosyć mocno. Za twórczością Budzyńskiego podążam od lat. Wiem doskonale, że umie on przyłożyć tak, że niejeden metalowiec może poczuć się zawstydzony. Ale "Mor" to ogień, jakiego Budzy nigdy wcześniej nie rozpalił. Kapitalnie organicznie garażowo, a jednocześnie wystarczająco selektywnie brzmiący, co pozwala poczuć się niemalże jak na próbie lub koncercie grupy.

Mam wrażenie, że artysta sięgnął po inspiracje Brutal Truth, starym Napalm Death, starym Carcass, The Exploited, Discharge, GBH, może trochę Venom i Amebix. Nierzadko kawałki z "Mor" są grindcore'owej proweniencji, aczkolwiek chyba częściej atakowani jesteśmy przez nawiązania do oldschoolowego hard core'a i punka. W paru momentach uszy drapie atonalnie rozjeżdżająca się gitara (np. "Ogień"). To płyta z niewielką domieszką wtrętów nieagresywnych ("Kanał zero") i uspokajających ("Głowa na mur" delikatnie kojarząca się z "Pieśnią pokorną" pewnego legendarnego polskiego zespołu rockowego). Są też na niej i fragmenty niemalże kościelnie podniosłe (początek "Herez", który potem na chwilkę lekko upodabnia się do... "Creeping Death"). Uroczo garażowo buczące i rzężące gitary, prawdziwie brzmiąca perkusja i głos Budzego - to jest jednakże clou albumu. Elementy te tworzą porażającą całość. Choć rzecz jasna grzechem byłoby pominąć intrygujące teksty kierownika zamieszania. W których przeplatają się metaforyczno-symboliczne Budzyńskiego nawiązania do rzeczywistości z wpływami licznej literatury, poezji, sztuki, jaką pochłonął on w życiu.

To na pewno najostrzejsza płyta, jaką Budzyński nagrał w karierze. Bezkompromisowa muzycznie, frapująca tekstowo. Morderczo skuteczna pod względem siły rażenia. Jest to także najbardziej udana produkcja artysty od krążka "Der Prozess". To nie jest otwieranie nowych drzwi, lecz retusz tego, co już kiedyś było. Jeśli ktoś chce odgrzewać klimat retro w jakimś gatunku, niech koniecznie weźmie z Budzego przykład. Tak się to robi i ja to kupuję!


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: