Aktualności

22-12-2013-22:02:02

Mustasch - "Thank You For The Demon"

Udostępnij! Tweetnij!

Czasem wystarczy, że na płycie pojawią się trzy wspaniałe piosenki, dzięki którym nota całości będzie znacząco wyższa. Tak właśnie jest w przypadku siódmego studyjnego krążka pochodzącego z Göteborga zespołu Mustasch.

Mustasch to trochę inny rockowy potwór od, powiedzmy, Backyard Babies, nieistniejących The Hellacopters, Hardcore Superstars albo Imperial State Electric. Różnica w stosunku do wymienionych jest taka, że göteborski kwartet gotuje amalgamat z klasycznego heavy metalu, hard rocka, AOR, nie jest zaś tak bezpośredni, bezczelny, łobuzerski i rockandrollowy jak rodacy. Ta odmienność doskonale się sprawdza, przynosi miłe uszom efekty.

We wstępie napisałem coś takiego, że można by wnioskować, iż tylko trzy piosenki są naprawdę dobre, a reszta do niczego się nie nadaje. Nie. "Thank You For The Demon" to dziewięć numerów, z których trzy są kapitalne, reszta zaś bardzo dobra i ciekawa. Reszta owa nawiązuje do najwspanialszych płyt Dio ("Feared And Hated"), ma trochę pompatyczności i epickości a la Meat Loaf (kawałek tytułowy) albo zadziorności wczesnego Iron Maiden (np. "From Euphoria To Dystopia"). Owe trzy demonicznie przepiękne piosenkowe gracje to głęboki pokłon dla Black Sabbath i jego doomowych dzieciaków (swoją ścieżką, Mustasch ma obecnie w składzie byłego bębniarza legendy doomu, Candlemass), czyli "Mauler", a także bardzo skoczne, rytmiczne "Borderline" oraz zalatujący deczko The Cult "I Hate To Dance".

Nie jestem zadufany na tyle, by wierzyć, że jedna recenzja wywoła eksplozję popularności Mustasch w Polsce. Po cichu liczę jednak, że dzięki zwróceniu uwagi na "Thank You For The Demon" przybędzie Szwedom jeszcze paru fanów nad Wisłą. Kwartet gra naprawdę fajną, miłą dla uszu, zróżnicowaną muzykę z kręgu szeroko pojętego hard and heavy i ma dryg do ciekawych aranżacji. Siódmy album Mustasch jest tego doskonałym dowodem.


Udostępnij! Tweetnij!

TAGI: