Recenzja

25-08-2012-23:21:46

Joss Stone - "The Soul Sessions Vol. 2"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Joss Stone to dziewczyna, której płyty zawsze warto sprawdzić i której trzeba kibicować.

Przyznam, że muzyka, którą proponuje Amerykanka to nie do końca moja bajka, ale przy każdym jej kolejnym albumie nie mogę wyjść z podziwu. Nie inaczej jest z "The Soul Sessions Vol. 2".

Joss spokojnie mogłaby odziać się skąpo, wypiąć biust i nadąć usta, machnąć gęstymi blond włosami i zapozować do jakiejś ociekającej seksem sesji. Mogłaby wziąć Davidów Guettów, Skrilleksów i Will.I.Amów, zamówić kilka soczystych bitów, umówić się na randkę za aktorem-wampirem i być megagwiazdą popu. Stone woli jednak być artystką, nie gwiazdą. I nie jest to jakaś poza, udawanie, ściema. Ona po prostu zamiast popularnych raperów, woli Erniego Isleya z The Isley Brothers, zamiast wziętych producentów soulową wokalistkę Betty Wright, a zamiast hitów klasyczne utwory. Lubi analogowe klawisze, bluesowe gitary, bondowskie smyki, soulowe chórki i dęciaki. Stawia na szczerość i emocje.

Nowa płyta 25-latki to druga część debiutu, czyli ponownie zestaw coverów. Przez blisko 10 lat Joss dojrzała, stała się bardziej świadoma swego głosu, odważniejsza, a zarazem bardziej zadziorna. Zachowała jednak znany z pierwszego krążka luz, pozbawioną wulgaryzmu zmysłowość, a co najważniejsze pozostała wierna sobie. Dokładnie wie, co i jak chce śpiewać. Raz jeszcze zdołała też przekuć cudze utwory w swoje. Owszem, może nie wybiera oczywistych hiciorów, co nieco ułatwia sprawę, ale nawet z miejsca rozpoznawalne numery jak "Teardrops" w wykonaniu Stone brzmią jakby nigdy wcześniej nie należały do kogokolwiek innego.

Miło słuchać tak zdolnej dziewczyny, która nie goni za sławą, która stawia na rzeczy może niemodne, ale zawsze bliskie jej sercu. Która nawet jeśli nie nagrywa superprzebojów niezmiennie broni się fantastycznym głosem. Która ceni muzykę i muzyków, ich charakter i duszę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: joss stone