Recenzja

22-05-2009-09:02:46

Glasvegas - "Glasvegas"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Pewnego wieczoru, 15 lat temu Alan McGee - łowca talentów wybrał się na koncert stawiającej pierwsze kroki formacji z Manchesteru, dowodzonej przez braci, Liama i Noela Gallagherów... Ciąg dalszy historii Oasis jest nam doskonale znany. Teraz wszystko wskazuje na to, że historia się powtórzy - zamieńmy tylko Manchester na Glasgow, a Oasis na Glasvegas.

To niesamowite, w jaki sposób zagraniczne media zareagowały na kolejne odkrycie McGee (po Oasis zasłyną także jako menedżer The Libertines). "BBC" "NME", "Q", "Rolling Stone" - tam oceny dotyczące tego debiutu nie schodzą poniżej 9/10. Pojawia się pytanie… czy zasadnie?

To prawda, że szkocki kwartet wnosi nieco świeżości w "indie" rynek. Przyznać należy rację także, że James Allan (to ten w przeciwsłonecznych Ray Banach), sprawdza się w swoich lirykach jako głos pokolenia. Porusza bardzo szeroki wachlarz trudnych tematów, jak choćby w otwierającym zestaw utworze "Flowers & Football Tops", który jest opowieścią zrozpaczonego rodzica o utracie syna, czy singlowy "Daddy's Gone", od którego wszystko się zaczęło - jak sam tytuł wskazuje o wychowywaniu się bez ojca. Jest także ogromna dawka
wrażliwości - słychać ogromne serce, które włożono w każdy dźwięk...

Jednak po przesłuchaniu tego krążka pozostaje "ale". Wszak owa wnoszona przez zespół świeżość, muzycznie opiera się bardzo znacząco na latach 60 i 70. Teksty choć poruszające ciężkie tematy, mają tendencję do patosu, przez co trącą banałem. Z kolei wylewająca się z każdego kawałka wrażliwość, sprawia, że w pewnym momencie robi nam się mdło
i mamy ochotę dobić śpiewającego, by się dalej tak nie męczył.

"Glasvegas" to nie jest materiał do wielokrotnego odsłuchu. Można się w tej płycie na chwilę zanurzyć, ale zaraz brakuje nam tchu i żeby nie przepaść powinniśmy jak najszybciej ją wyłączyć. Miał być debiut roku, jest rozczarowanie roku.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: glasvegas