Recenzja

12-06-2009-23:32:36

Kanye West - "808s & Heartbreak"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

W bufonadzie Kanye West dorównuje jedynie Noelowi Gallagherowi. Na szczęście talentu ma więcej.

Kanye West jest niewątpliwie jedną z największych gwiazd rapu nowego wieku. Kilka lat temu jego twórczość wpuściła sporo świeżego powietrza w nieco zatęchły świat amerykańskiego hip-hopu. Album "808s & Heartbreak" po raz kolejny pokazuje jak nietuzinkową postacią jest Kanye. Tyle tylko, że nie jest już raperem.

Tytuł płyty nawiązuje z jednej strony do wykorzystanego w nagraniach niezbyt wyrafinowanego automatu perkusyjnego Roland TR-808 oraz co znacznie ważniejsze do smutnych wydarzeń w życiu muzyka: matka Westa zmarła w listopadzie 2007 roku w wyniku komplikacji po operacji plastycznej, kilka miesięcy później raper rozstał się z wieloletnią partnerką Alexis Phifer. Trudno wiec dziwić się, że album przepełniony jest smutkiem, żalem i emocjami związanymi ze stratą. Zadziwiająca jest jednak forma w jakiej artysta postanowił wyśpiewać swój ból światu.

No właśnie. Po pierwsze bowiem Kanye tym razem rapuje bardzo niewiele za to całkiem sporo śpiewa. Każdy kto słyszał wcześniejsze próbki gwiazdora wie, że wokalistą wybitnym nie jest. Nie bez powodu używa więc na płycie urządzenia zniekształcającego głos zwanego auto-tune. Przy pierwszym spotkaniu ta maniera może denerwować. Gdy jednak posłuchamy płyty razy kilka okaże się, że pod syntetycznym dźwiękiem kryją się całkiem autentyczne emocje. Dawno nie słyszałem by w muzyce rozrywkowej ktoś tak szczerze i wzruszająco opowiadał o swoim "złamanym sercu".

Muzycznie album wydaje się oszczędny, jednak także pod tym względem dociera powoli. Tutaj pojawi się jakiś chórek, gdzie indziej subtelna partia skrzypiec. Przede wszystkim jednak krążek "808s & Heartbreak" pełen jest fantastycznych melodii. Kanye West ma bowiem niewątpliwy talent do pisania wpadających w ucho piosnek i nie zmieni tego ani jego smutek, ani automat perkusyjny ani urządzenie zniekształcające głos.

West na określenie swej nowej muzyki ukuł - umówmy się niezbyt oryginalnie - pojęcie pop art. Nazwa nie ma jednak wielkiego znaczenia dopóki Kanye będzie potrafił w tak znakomity sposób przekazywać uczucia. W końcu o to w całej tej zabawie chodzi. I wtedy nawet opowieści o tym, że jest Chrystusem naszych czasów nie będą nam przeszkadzały.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!