Recenzja

09-07-2009-17:11:27

Bloc Party - "Intimacy"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Bloc Party należy się medal. Za odwagę. Swym najnowszym dziełem "Intimacy" Anglicy pokazali, że w odróżnieniu od wielu innych młodych indie-zespołów, nie zależy im na szybkim skoku na stadiony. Kele Okereke i koledzy wolą się rozwijając, próbować eksperymentować. Coś jak Radiohead, acz ze zdecydowanie mniejszą siłą rażenia.

Po pełnym ślicznych piosenek "A Weekedn In The City" ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewałam po Bloc Party było to, co usłyszałam na "Intimacy". Zgiełk, hałas, przeszywające dźwięki oraz jeszcze bardziej rozwrzeszczany i świdrujący głos Kelego. Odhumanizowana elektronika miesza się tu z naprawdę ostrymi gitarami. Jest niemal wściekle i industrilanie. Otwierające zestaw "Ares" i "Mercury" to kopniaki prosto w twarz. Na dodatek album zaczyna się słowami "war, war, war, war, I want to declare a war". Mocne pod każdym względem.

Dalej bywa już spokojniej, bardziej melodyjnie, nie znaczy, że prościej. Ballada "Biko" za sprawą zapętlonego motywu ma w sobie coś z hipnotyzującej kołysanki. "Trojan Horse" choć pod względem rytmu iście skoczne, rozpędza się do kakofonicznej histerii (podobny scenariusz rozgrywa się w wyśmienitym "Better Than Heaven"), a "Zephyrus" to niepokojący, psychodeliczny (w rozumieniu Pink Floyd), epicki majstersztyk.

Bloc Party pokazuje, że nie zawsze jest miejsce na kompromisy. Jednocześnie udowadnia, że ma jeszcze bardzo dużo, bardzo ciekawych rzeczy do powiedzenia.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!