Recenzja

14-07-2009-19:20:03

Daniel Merriweather - "Love & War"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Zdumiewające, że tak melancholijny, liryczny album ukazał się w przeddzień kalendarzowego lata. Czyżby miało ono upłynąć pod znakiem miłości?

Jeśli tak, to należy się z miejsca przygotować na pełen wachlarz emocji. Bo w miłości czasem jak na wojnie - kilka dni spokoju a później prawdziwe bombardowanie. O tym opowiada drugi, ale w kontekście dystrybucji międzynarodowej premierowy, album australijskiego wokalisty Daniela Merriweathera. Wokalisty, w którym wiele osób widziało męską wersję Amy Winehouse. Bynajmniej nie z racji zbieżności charakterów czy równie wybuchowej natury. Do takich porównań skłoniła prasę i fanów producencka opieka Marka Ronsona, który odpowiada za muzykę na płycie Daniela a wcześniej ze wspaniałym skutkiem wspomagał Amy. Teraz już wiemy, że porównania można wsadzić między bajki, ale nie znaczy to absolutnie, iż "Love & War" nie jest warte uwagi. Bo jest!

Ronson tym razem porzucił nieco przebojową twarz i wraz z nieocenioną formacją Dap Kings skomponował muzykę znacznie bardziej stonowaną, której bliżej do klasycznego bluesa i funku. Nawiązań do hip-hopu na "Love & War" nie ma, co najwyżej można podciągnąć pod to gościnny występ Wale'a. Soul został zepchnięty na dalszy plan, sporo za to retro-rocka. Wszystko brzmi naprawdę świetnie, tylko gdzieś w połowie albumu może z lekka znużyć. Bo nie jest to w żadnym wypadku muzyka do zabawy czy na imprezę, a raczej na samotny spacer czy czas z kawą w głębokim fotelu. Szczególnie, że warto się na chwilę zatrzymać nad tekstami Daniela. Może nie odkrywczymi, ale bardzo szczerymi i ludzkimi, takimi, które skłonią ku refleksji i przemyśleniom.

Daniel Merriweather nie będzie męską Amy Winehouse. Dla niego - na szczęście. Dla nas zresztą też. O ileż bowiem przyjemniej słucha się świeżej, dopracowanej płyty kogoś autentycznego, niż kolejnej kopii sławnej gwiazdy?

Podziel się na facebooku! Tweetnij!