Recenzja

26-10-2009-16:32:53

Natalie Imbruglia - "Come to Life"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Nie ma szczęścia Natalie Imbruglia. Od dawna mówiło się o niej per "ta ładna Australijka od Torn", niespecjalnie zwracając uwagę na kolejne dokonania.

Wygląda na to, że podobny los spotka "Come to Life". Nie sposób do końca zrozumieć dlaczego, bo oceniając zupełnie obiektywnie jest to naprawdę porządny popowy album. Zaśpiewany czysto, z gracją, chociaż rzeczywiście zabrakło trochę fajerwerków. Natalie jest pod każdym względem poprawna i najwyraźniej nie chce zwracać na siebie uwagi nadmierną łzawością czy dla odmiany krzykliwością. U niej wszystko jest świetne zbilansowane.

Świadczy też o tym warstwa produkcyjna. To, że pomagali jej m.in. Chris Martin (również autor tekstów do dwóch piosenek), Brian Eno czy Ken Nelson w żadnym wypadku nie szokuje. Imbruglia jest bowiem gwarancją tego, że ciężka praca tych panów nie pójdzie na marne. Szkoda jedynie, że takich numerów jak "Lukas" i "Fun" nie oszlifowano pod kątem hitów, bo oba mają ogromny potencjał i słucha się ich świetnie. Tylko najpierw trzeba do nich dotrzeć, a jeśli Australijkę słyszymy w radiu to tylko za sprawą tego nieszczęsnego "Torn".

"Come to Life" to album o niebo ciekawszy od ostatnich płyt chociażby Mariah Carey czy Dido. Tym bardziej boli, że mało kto zwrócił na niego uwagę. Na szczęście nigdy nie jest za późno, żeby to nadrobić. Jeśli szukasz dobrego, przyjemnego kobiecego grania z dozą delikatności i ogromem seksapilu - bez wahania włącz.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!