Recenzja

13-11-2009-14:24:23

Brett Anderson - "Slow Attack"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Czasy wielkiej popularności Bretta Andersona minęły bezpowrotnie. Najnowszy album byłego frontmana Suede nic w tym temacie nie zmieni. Nie znaczy to jednak, że "Slow Attack" nie przysporzy mu grupki nowych fanów.

Swym trzecim solowym dziełem artysta kategorycznie odcina się od hedonistycznych poczynań macierzystej kapeli. Z "zamszowego" blichtru nie pozostał ślad. Żadnych zmysłowych dźwięków, przy których mógłby topless kręcić biodrami, żadnych chwytliwych melodii, które miałyby szansę zabłysnąć na listach przebojów. Nawet zwiewne, melancholijne smyki przepadły. Ścieżką, którą obrał na poprzednim krążku "Wilderness" tym razem artysta podąża znacznie dalej i zaprasza do zupełnie innego świata.

Klimat "Slow Attack" najlepiej oddaje jesienna, wiejąca chłodem okładka. Muzyka zawarta na krążku idealnie wpasowuje się w ponurą, deszczową aurę. Niektóre fragmenty, jak chociażby otwierający zestaw "Hymn" przywodzić mogą skojarzenia z Sigur Rós. Utwory są niezwykle spokojne, oszczędne brzmieniowo, stonowane i w dużej mierze oparte wyłącznie na fortepianowej bądź akustycznej aranżacji oraz głosie Andersona. Muzyk zgrabnie przemyca subtelne folkowe naleciałości, tworząc kameralne, osobiste dzieło.

Niewątpliwie pojawia się żal, że wokalista nawet nie próbuje tworzyć kompozycji na miarę "Metal Mickey", "Stay Together" czy "Beautiful Ones". Cieszy jednak, że zdobył się na odwagę i potrafił nagrać dojrzały, spójny, wypełniony naprawdę ładnymi kompozycjami album.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!