Recenzja

15-12-2009-18:45:53

Chad Smith's Bombastic Meatbats - "Meet The Meatbats"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Chad Smith ma pracowity rok. Wydał udany krążek z hardrockową supergrupą Chickenfoot i nagrał ciekawy instrumentalny album z projektem Chad Smith's Bombastic Meatbats.

Smithowi z wiekiem przybywa energii i chęci do grania. W swoim kalifornijskim domu zebrał grupę przyjaciół, z którymi w parę dni nagrał kilkanaście numerów. Poza Chadem nie ma muzyków z pierwszych stron gazet, ale wspólnicy referencje mają nieliche. Gitarzysta Jeff Kollman nagrywał choćby z Jill Scott, basista Kevin Chown z George'em Bensonem i Tedem Nugentem, Ed Roth zagrał ostatnio na albumie Roba Halforda, wcześniej pojawiał się na krążkach Sophie B. Hawkins czy rapera Coolio. Wszystkich panów łączy... Glenn Hughes. Z byłym wokalistą i basistą Deep Purple każdy z nich współpracował. Chada dodatkowo łączy z nim to, że brytyjski muzyk jest chrzestnym jednego z jego synów.

Podczas gdy John Frusciante na solowych krążkach niestrudzenie eksperymentuje z dźwiękami, jego starszy przyjaciel z RHCP wraz z Bombastic Meatbats zabiera nas do krainy, w której dominują dobrze mu znane rock, funk, fusion (udana koncertowa wersja "Stratus" Billy'ego Cobhama) z niewielką domieszką bluesa ("Bread Balls"). "Into The Floyd" ma w sobie spokój i przestrzeń kojarzącą się z pinkfloydową estetyką. Słuchając płyty, na myśl przychodzą Stevie Wonder, Jimi Hendrix, artyści pokroju Mahavishnu Orchestra i Weather Report, gitara Kollmana czasami brzmi jak u nieodżałowanego Steviego Raya Vaughana. Całość kipi energią, jakby przedsięwzięciu patronował James "Mr. Dynamite" Brown.
Smith gra głównie mocno, rockowo, choć zdarzają się momenty, w których zestaw okłada z większą subtelnością (np. "Lola"). Każdy z muzyków pokazuje, co potrafi, ale robi to z inteligentną powściągliwością. Tu nie chodzi o to, aby naszpikować kompozycje sztuczkami technicznymi, lecz umiejętności w odpowiednich proporcjach dopasować. Dlatego płyty słucha się bez zmęczenia, znudzenia, bo panowie wiedzą, kiedy powiedzieć "stop".

Bombastic Meatbats przede wszystkim dobrze się bawią, grając muzykę, która choć współcześnie brzmiąca, robi dostojny ukłon dawnym czasom. Czuć, że w ciągu tych kilku dni, panowała atmosfera relaksująca, pełna pozytywnej energii. Jest parę momentów, w których muzycy wpadli w bardziej romantyczny, refleksyjny nastrój (np. "Tops Off"). Nie było nerwowości, wieszania poprzeczki na dużej wysokości. Tylko luz i dobra zabawa w kalifornijskim słońcu. Zgadzam się z zapowiedzią, że "Meet The Meatbats" to instrumentalna muzyka z duszą i poczuciem humoru. Dodałbym, że jest tu sporo ładnych melodii i tyle dynamiki, że nie sposób spokojnie wysiedzieć.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!