Recenzja
De Phazz - "Lala 2.0"
Podziel się na facebooku! Tweetnij!Dowodzący projektem De Phazz producent i kompozytor Pit Baumgartner nie zwalnia tempa. W kilka miesięcy po bardzo ciekawym albumie "Big", który zawierał największe hity formacji w aranżacji orkiestry niemieckiego radia, przyszła pora na szósty regularny, studyjny materiał.
Jeśli ktoś się spodziewał, że Niemiec dokona jakiegoś przełomu i zerwie z przyjemną stylistyką, idealnie skrojoną pod kątem rozgłośni radiowych grających smooth jazz, niechybnie się rozczaruje. Na "Lala 2.0" słyszymy dokładnie takie De Phazz, jakie znamy od lat. Trochę jazzu, sporo soulu i brzmień latynoskich, które jako całość mają przede wszystkim odprężać. Baumgartner nie bawi się w żadne eksperymenty, postawił na bardzo bezpieczne rozwiązania.
Momentami aż za bezpieczne, przez co albumowi brakuje pazura. W takich nagraniach, jak "No Lie", "Jazz Is The Move" czy "Walk With Love" przydałoby się trochę szaleństwa, ryzyka, wybicia z pewnego szablonu. Ocenę końcową mocno ciągną w górę wokaliści i wokalistki zaproszeni gościnnie. Sandie Wollasch, Pat Appleton, Barbara Lahr czy Cherry Sanders pokazali się ze świetnej strony, sprawiając, że przy "Lala 2.0" nie chce się ziewać.
Nowe De Phazz to tak naprawdę stare De Phazz, tylko w nowym repertuarze. Wada to czy zaleta? Dla mnie trochę wada, bo na dłuższą metę takie granie jest po prostu nudne. Trudno odnieść wrażenie, by Baumgartner popchnął muzykę formacji jakkolwiek do przodu. A kto stoi w miejscu, ten tak naprawdę się cofa.