Recenzja

18-04-2010-01:57:01

Lali Puna - "Our Inventions"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Miałam cichą nadzieję, że Lali Puna będzie kontynuować obraną na "Faking the Books" muzyczną drogę. Liczyłam, że znów pojawią się te cudowne nerwowe gitary Markusa Achera. Niemcy wrócili jednak do subtelniejszych środków ekspresji.

Kto woli łagodne, bardziej popowe oblicze formacji na pewno nie będzie zawiedziony. "Our Inventions" to niezwykle kruche dzieło. Valerie właściwie nie śpiewa, tylko szepcze, przypominając królową elfów, syrenę lub inna baśniową zjawę. Jej głos pojawia się niczym kropla rosy na pajęczynie delikatnych dźwięków. Głównie elektroniki, oszczędnej, islandzko-morrowej. Klimat jest tradycyjnie chłodny choć z pewnym zgrabnie przemyconym, ogrzewającym organicznym pierwiastkiem.

Na "Our Inventions" w zasadzie nie ma melodii, jako takich kompozycji. Cała sztuczka polega na wyjątkowym połączeniu oszczędnie używanych instrumentów i kobiecego wokalu. Nie trudno się z początku zachwycić. Muzyczna mieszanka, którą proponuje Lali Puna jest przyjemnie kojąca, senna. Paradoksalnie, w tym problem. W pewnym momencie robi się zbyt sennie. Utwory choć niewątpliwej urody stają się monotonne. Zlewają się w jedną mieniącą się syntetycznymi barwami chmurę. Trudno wyróżnić nawet jakiś kawałek, poza ciut bardziej energicznym "Remember" i finałowym "Out There", gdzie Valerie wtóruje Yukihiro Takahashi. W tym ostatnim wyłącznie pojawienie się męskiego głosu przykuwa uwagę.

Czwarta płyta Lali Puny jest ładna, chwilami nawet piękna, ale zbyt zachowawcza. Nawet jeśli Niemcy nie chcieli szaleć z gitarami, mogli pokusić się o jakieś inne, ciekawsze, a przede wszystkim odważniejsze i błyskotliwe rozwiązania. Archer, co wiemy także z jego poczynań w The Notwist, to przecież człowiek o wielkiej muzycznej wyobraźni, szkoda więc, że tym razem dał nam zaledwie jej niewielką próbkę.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: lali puna