Recenzja

22-06-2010-18:19:35

R. Kelly - "Untitled"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Na tle konkurentów ze sceny męskiego R&B, 42-letni Robert Kelly to weteran. Wypominanie mu wieku na dłuższą metę nie jest jednak stosowne, bo ikry i pomysłów na muzykę artyście wciąż nie brakuje.

Już na wstępie umawiamy się, że wszelkie wątki dotyczące niecnych podrywów Kelly'ego, zostawiamy w tyle. Liczy się tylko muzyka. Pod tym względem reprezentant Chicago nigdy nie miał się czego wstydzić. Każdy z jego dotychczasowych krążków osiągnął co najmniej platynowy nakład, stojąc przy tym na niezłym poziomie artystycznym. Jak będzie ze sprzedażą "Untitled" (swoją drogą beznadziejny tytuł jak na dziewiąty w karierze album), tego na razie nie wiadomo. Muzycznie jest dobrze.

Pierwsze co zwraca uwagę to równowaga pomiędzy balladami, spokojnymi nagraniami do radia i potencjalnymi szlagierami do klubów. Kelly nie przesadza ze sztucznym, plastikowym brzmieniem, jakie zdominowało ostatnio czasy większość produkcji spod znaku R&B, a momentami ("I Love the DJ", "Be My #2") cofa się wręcz do początków kariery, dostarczając nam funky i disco. Doskonale brzmi również "Pregnant" w męskim superskładzie. Do pomocy Kelly'emu ruszyli Tyrese, Robin Thicke oraz The-Dream, a efekt tego budzi szczery podziw. Na deser zaś mamy kilka numerów, z jakich artysta zasłynął - stonowanych, delikatnie flirtujących z popem, bardzo przyjemnych w słuchaniu.

"Untitled" nie jest ani najważniejszą, ani najlepszą pozycją w karierze R. Kellyego. Wielkie zrywy muzyk ma już raczej za sobą, ale wciąż trzyma poziom i nie daje się dogonić młodszym konkurentom. Już chociażby to zasługuje na duży szacunek.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: r. kelly