Recenzja

09-07-2010-18:54:28

30 Seconds To Mars - "This Is War"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Rzutem na taśmę pojawił się bardzo poważny kandydat do najgorszej płyty 2009 roku. Trzeba stoczyć z sobą ciężką walkę, aby dotrwać do końca "This Is War".

To nie wojna, to koszmar. Nastrój jak połączenie apelu poległych ze szkoły średniej i ckliwego przedstawienia o nieudanej miłości czy depresji wywołanej egzystencjalnymi lękami nastolatka, plus krótkie przebłyski optymizmu. Blisko godzina zmagań z tym niewyobrażalnym gniotem pozostawia z uczuciem zażenowania, że ktoś zechciał wydać na niego pieniądze. Pewnie niemałe, skoro do produkcji zaangażowano Flooda (m.in. U2, Depeche Mode), który za czapkę gruszek od dawna nie pracuje. On jako jedyny może chodzić z podniesionym czołem, bo album brzmi znakomicie, a do tego stworzył niezły taneczny remiks "Night Of The Hunter", którego niestety na płycie nie ma. Muzycy powinni spalić się ze wstydu i albo dać sobie spokój z graniem, albo poszukać inspiracji gdzieś indziej.

30 Seconds To Mars postawili na odejście od rocka w kierunku bardziej syntetycznego, elektronicznego grania, nawiązującego do popowej i synth-popowej estetyki z lat 80. Z rzadka pobrzmiewają gitary, głośno natomiast dudni sztuczna perkusja. Są lekkie ukłony dla NIN, ale bracia Leto razem wzięci nie mają nawet połowy talentu Trenta Reznora. Piosenki ciągną się niemiłosiernie, nużą po mniej więcej dwóch minutach, a większość z nich trwa co najmniej dwukrotnie dłużej. Gdy panom nie starczało weny, pakowali do numeru podniosły chórek, ilustracyjne elektroniczne fragmenty lub zawodzenie/pojękiwanie Jareda Leto. A nie starczało jej często, bo chór śpiewających małolatów i gwiazdor "Requiem dla snu" przeciągający w płaczliwy sposób swoje frazy, zawładnęły sporym procentem krążka. Akceptowalna byłaby subtelna ballada "Alibi", gdyby Jared okiełznał egzaltację i spokojnie śpiewał, a nie podniośle jęczał pod koniec. Nic z tuzina piosenek nie pozostaje w głowie. Stylizacja na nasycony elektroniką, lekko kinematograficzny rock zawiodła. Jest sztucznie i nudnie. Zaskoczeniem było to, że 30 Seconds To Mars zrobili taką karierę po "A Beautiful Lie", wypłakując swoje żale w lukrowanych mrokiem i melancholią kawałkach, malując konturówkami oczy i epatując postrzępioną grzywką i bladym podkładem niczym goci z "South Parku". Z tym, że goci są przynajmniej śmieszni w fajny sposób. 30 Seconds To Mars wywołują co najwyżej uśmiech politowania. Keanu Reeves i Johnny Depp dawno zrozumieli, że są lepszymi aktorami niż muzykami. Czas by ktoś uświadomił Jaredowi Leto, że z nim jest podobnie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!