Recenzja

31-08-2010-17:09:07

Corinne Bailey Rae - "The Sea"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Dla 31-letniej Brytyjki praca nad płytą "The Sea" była ogromnym wyzwaniem. Nie dość, że musiała sprostać sporym oczekiwaniom fanów i krytyków po udanym debiucie, to ostatnie lata dostarczyły jej wielu niezwykle smutnych przeżyć.

Gdy "The Sea" było już na początku 2008 roku nagrane w połowie, w wyniku przedawkowania narkotyków i alkoholu zmarł mąż piosenkarki. Nie trzeba zaznaczać, jak mocny był to dla niej cios. Nie trzeba też zgadywać, jakie myśli kłębiły się w jej głowie po tej tragedii, bo Corinne o wszystkim śpiewa na płycie. Płycie smutnej, bardzo osobistej, intymnej, przez to niezwykle poruszającej.

Aby szczere teksty Bailey Rae miały jeszcze większą siłę oddziaływania, artystka postawiła na wybitnie oszczędną muzykę. Część nagrań sama przygotowała, a w reszcie produkcji wyręczyli ją Steve Brown i Steve Chrisanthou, którzy bardzo ciekawie wymieszali akustyczny soul, jazz, dodając nawet rockowe elementy. Przebojowość została zepchnięta na dalszy plan, ale nie znaczy to, że płyta nie przyniesie żadnych hitów. Takie kawałki, jak "Feels Like The First Time" czy "Paris Nights/ New York Mornings" szybko zapadają w pamięć.

Czy ludziom będzie się chciało nucić piosenki przepełnione smutnymi przeżyciami? Tego nie sposób przewidzieć. Warto jednak pochwalić Rae za jej muzyczny pamiętnik z najtrudniejszego okresu w życiu. Oby teraz poszło jej już z górki. W smutku sprawdza się doskonale, czekamy na coś weselszego i bardziej dynamicznego!

Podziel się na facebooku! Tweetnij!