Recenzja

12-12-2010-19:32:00

Mike Patton - "Mondo Cane"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Gdyby Mike Patton przeniósł się w czasie o kilkadziesiąt lat wstecz i wylądował na festiwalu w San Remo, być może zrobiłby furorę. Współcześnie "Mondo Cane" pozostanie co najwyżej średniego kalibru ciekawostką w jego bogatym dorobku.

Mam do Pattona wielki szacunek za twórczy niepokój i nieustanne poszukiwania nowych dróg. Ale trudno nie dostrzec, że czasem nie wie, kiedy zrezygnować. Jeśli zapali się do projektu, nie spocznie nim nie doprowadzi go do końca, choćby się waliło i paliło. Na "Mondo Cane" może nic się nie wali i nie pali, nie ma kompromitacji ale jest coś, co chyba sam Patton uznaje za największą artystyczną porażkę - przeciętność. Odkurzenie włoskich przebojów z lat 50. i 60. XX wieku to średnia ciekawostka. Wiadomo, że Mike był żonaty z Włoszką, pomieszkiwał w Bolonii, więc to, iż zna włoskie piosenki i świetnie śpiewa w języku Dantego niespodzianką nie jest. Zapewnia, że nie kierowała nim nostalgia, lecz chęć pokazania, że włoskie piosenki sprzed lat wciąż są żywe. Cel godny pochwały, gdyby Patton pokusił się o śmiałą interpretację. Nic takiego nie nastąpiło. Prawda jest taka, że Mike wraz z orkiestrą i chórem oraz kilkoma muzykami o rockowym rodowodzie, postąpił niczym konserwator zabytków. Kurz i nalot zerwał i uwypuklił kolory wzmocnił brzmienie, starając się zachować dawny klimat. Słuchając "Mondo Cane", możemy się poczuć jakbyśmy oglądali włoską komedię romantyczną sprzed 50 lat (ładnie zinterpretowane "Deep Down" Ennia Morricone czy "Il Cielo In Una Stanza") odwiedzili kabaret czy cyrk ("Che Notte!") albo upili się z rozpaczy po utraconej miłości ("Ore D'Amore"). Niestety, najczęściej mamy snucie się bez atrakcyjnego planu po okolicy, która ma wiele ciekawego do zaoferowania, omiatanie spojrzeniem zamiast bacznego przyjrzenia się głębszej refleksji i frapującej ekstrawagancji, której od tego artysty, zdecydowanie oczekuję.

Mike wszechstronność wokalną pokazał dużo wcześniej i do tego co znamy, niczego nie dodał. Co gorsza, w paru momentach śpiewa za mocno, zamiast operować głosem subtelniej. Jego mocny wokal i krzyk połączony z melodią sprawdza się w piosenkach zakorzenionych w rocku. Na "Mondo Cane" jest to tylko "Urlo Negro". W tej piosence Patton lśni i przekonuje. W pozostałych wypada tylko poprawnie. O wiele bardziej wolę flirty Mike'a z muzyką popularną w stylu Loveage czy Peeping Tom. "Mondo Cane" to jego kolejne nieudane małżeństwo po włosku.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!