Recenzja

14-12-2010-19:46:05

Faithless - "The Dance"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Płyta "The Dance" miała zachęcać do tańca, tymczasem mnie po wysłuchaniu najnowszego dzieła Faithless chce się płakać.

Zacznijmy od tego, że album trwa 70 (!) minut. Trzeba błyskotliwego pomysłu i niemałego talentu, by nagrać tyle muzyki, która by nie zmęczyła i nie znużyła. Talentu triu nie można w sumie odmówić, chociaż chyba trzeba już mówić o czasie przeszłym, bo pomysłu na "The Dance" kompletnie nie mieli. Utwory, które mają 7 minut lub więcej, powinny wciągać transowym rytmem, rozpędzać się, zaskakiwać, porywać w wir nieokiełznanych dźwięków i pozwalać słuchaczowi zatracić się w muzycznym zapomnieniu. Tymczasem najnowsze propozycje Anglików stanowią najczęściej, dziwaczny kolaż typowego Faithless z bardziej agresywnymi współczesnymi brzmieniami bądź rozmarzoną, baśniową elektroniką (" Love Is My Condition" przypomina jakieś zagubione nagranie Goldfrapp). Z jednej strony mam więc wyeksploatowane już patenty, na czele z do bólu powielanym przez Sister Bliss syntezatorowym "tiu tu tu" (tak, wiem, że to w zasadzie znak rozpoznawczy zespołu, ale wpleciony w mierne kompozycje, zaczyna irytować), zupełnie nie elektryzującymi melorecytacjami Maxi Jazza i Dido. Z drugiej strony, trio próbuje odnaleźć się na współczesnej scenie tanecznej, wplatając na przykład ocierające się o drum'n'bass zagrywki. I może nie byłoby w tym nic złego, gdyby całość, kolokwialnie rzecz ujmując, trzymała się kupy. Tymczasem często przypomina to nieudolne i przypadkowe copy&paste. Brakuje płynności, dynamiki, dramaturgii, suspensu. Najgorsze jednak to, że po prostu nie ma tu dobrych utworów. Jest kilka znośnych, ale ani jednego porywającego. Niczego, co by zadziwiło, zachwyciło czy najzwyczajniej zachęciło do tańca.

Niestety, Faithless od dłuższego czasu odnotowuje tendencję spadkową, a "The Dance" to kolejny dowód, że dla tria kierunek jest już tylko jeden - w dół.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: faithless