Recenzja

28-12-2010-00:15:29

How to Destroy Angels - "How to Destroy Angels"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Nieżyczliwi będą mówić, że How to Destroy Angels brzmi jak Nine Inch Nails z laską za mikrofonem. Nieprawda, brzmi jak Trent Reznor z seksowną wokalistką.

Chyba nikt nie spodziewał się po liderze NIN, że z pomocą muzykalnej żony zacznie nagrywać łzawe balladki albo grać na ukulele (choć to akurat zrobił). Reznor nie stworzył nowego siebie, lecz w pewien sposób, jak zresztą zapowiadał, wymyślił się na nowo. Innymi słowy, EP-ka, którą nagrał z Mariqueen Maandig i Atticusem Rossem ma w sobie całe mnóstwo Trenta, ale w nieco innym wymiarze. "The Space in Between" zaczyna się zimnym, industrialnym motywem przywołującym skojarzenia z "Vienną" Ultravox, "Fur-Lined" brzmi jak wypadkowa nagrania z sesji "With Teeth" i "Discotheque" U2 a "BBB" to hipnotyczne, pozbawione melodii, niepokojące cudeńko.

Na 6-utworowym zestawie znajdziemy poza tym niemal wszystko, z czego nasz bohater dotąd zasłynął. Mamy zimną, mroczną elektronikę; przesterowany gitarowo-syntezatorowy hałas; piękne, oszczędne fortepianowe tła; ostre, skoczne rytmy. Brakuje jedynie wrzaskliwej wściekłości, ale to chyba oczywiste. Skąd u muzyka miałby się wziąć gniew z taką kobietą u boku?

I chociaż pozornie materiał zdaje się niewiele różnić od dokonań Nine Inch Nails, tak nie jest. Nagrania są bardziej przestrzenne, bardziej eksperymentalne, chwilami wręcz psychodeliczne. Dzięki Mariqueen pojawia się pierwiastek zmysłowości, który zresztą kapitalnie współgra z odhumanizowanym dźwiękiem. Ona też swym szepczącym głosem wprowadza interesujący, senno-leniwy klimat do niektórych utworów.

Trent Reznor udowodnił, że żonaty czy nie wciąż jest sobą. Wciąż uwielbia zimne klawisze i jazgotliwe gitary, i wciąż potrafi jeszcze zaskoczyć.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!