Recenzja

17-02-2011-22:05:07

Stateless - "Matilda"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Panowie ze Stateless tak długo kazali czekać na drugą płytę, że zupełnie o nich zapomniałam. Odkurzyłam jednak ich imienny debiut, na nowo się zakochałam i pełna nadziei przystąpiłam do słuchania krążka "Matilda". Na szczęście się nie zawiodłam.

Pierwsza płyta czarowała lirycznością, wokalną egzaltacją przemieszaną z melancholią i przyjemnym dla ucha połączeniem popsutej elektroniki z żywymi dźwiękami. Wszystko to, znajdziemy na nowym wydawnictwie. Oprócz tego czeka nas jednak jeszcze znacznie więcej.

"Matilda" brzmi dokładnie tak, jak powinna brzmieć druga płyta. Słychać skąd muzycy się wywodzą, nadal mają pewną słabość do triphopowych zniekształceń, wciąż lubią też wypełniać swe kompozycje smutkiem, niemniej są bardziej odważni i chętniej sięgają po eksperymentalne rozwiązania (niezwykłe, zaskakujące "Curtain Call"). Sporo tu zabawy rymem, perkusyjnych smaczków ("Ballad Of NGB"), a obok gładkich, syntetycznych dźwięków pojawiają się chropowate, organiczne ("Miles to Go"). Nieobce im rozdrażnione gitary i klawisze (Assasinations"), ani ambientowe wyciszenie ("Red Sea"). Chętnie zabiorą czasem w orientalną podróż ("Ariel") czy zaprowadzą w krainę soulu ("Visions"). A "Song For The Outsider" z powodzeniem mogłoby okazać się jakimś odrzutem Radiohead.

Nowa płyta Anglików jest zdecydowanie bardziej dojrzała i bardziej wymagająca niż "Stateless". Nie aż tak melodyjna, bez tak urzekających piosenek jak "Exit" czy "This Language", ale jako całość znacznie ciekawsza, bogatsza i zróżnicowana. Przede wszystkim, bardzo wciągająca.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

TAGI: stateless