Recenzja

13-05-2011-18:06:39

Black Tapes - "Shipwreck"

Podziel się na facebooku! Tweetnij!

Tym razem wyjazd do Szwecji nie był potrzebny. Black Tapes w Polsce nagrali taką płytę, że niejedna skandynawska gwiazda rocka z wykopem będzie Polakom zazdrościć.

Młodzi warszawianie pokazują, że Polak potrafi i na pewno nie musi się wstydzić w konfrontacji z mistrzowsko grającymi mocnego rocka Skandynawami. Potop szwedzki przed wiekami przetrwaliśmy zwycięsko. Do pokonania zalewu wspaniałych formacji z drugiej strony Bałtyku droga daleka, ale pierwszy krok w tym kierunku został zrobiony właśnie przez Black Tapes. Nagrany w Szwecji debiut uważałem za niezły materiał, nieźle rokujący na przyszłość. Krążek drugi to już rockowe mistrzostwo świata! I nie ma w tym cienia przesady.

"Shipwreck" to niewiele ponad 28 minut, które mną wstrząsnęły, by zaraz wywołać eksplozję radości z tego, że doczekałem się nad Wisłą rockowej kapeli, którą można z dumą prezentować na świecie. Młodzi warszawianie zachowali spontaniczność, radość i zwięzłość wypowiedzi z pierwszego krążka, dodając jeszcze więcej pozytywnej energii i świetnych melodii. Mamy klimat głównie ognisty, lekko garażowy, zalatujący punkiem w stylu Sex Pistols i Ramones oraz Stonesami na dopalaczach. Kiedy w paru piosenkach słychać pianino, kojarzy się to z The Hold Steady. Kapitalnie wkomponowano w rockandrollowe piosenki oldschoolowe klawisze, a niektórych riffów nie powstydziłby się sam Nicke Andersson - nieważne, czy z The Hellacopters, czy z Imperial State Electric. Siła rażenia piosenek jest potworna i nie osłabiają jej okazjonalne zwolnienia, uspokojenia, czy hołdujące The Doors klawiszowe solo w "Broken Flower". Po wybrzmieniu ostatniej piosenki pojawia się nieodparta żądza włączenia "Shipwreck" jeszcze raz i jeszcze raz. Black Tapes mają zaraźliwą moc. Oby rozpętali w kraju rockową epidemię na porównywalnym poziomie.

Podziel się na facebooku! Tweetnij!